Z tego co się orientuję, to Kościół zabrania uczęszczania na kursy sztuk walki. Czy można jakoś tak w nim uczestniczyć, aby wszystko było w porządku (chodzi mi tu akurat o jujitsu – pragnę się zapisać w ramach sportu)? Chodzi mi o zamienienie ichniejszej medytacji jaka jest na treningu na np. kontemplacje Boga. Nie jestem teologiem, ale to chyba jest główną przeszkodą. Reszta to tylko trening fizyczny ciała. No, jeszcze ważne jest podejście, powinno się ufać przede wszystkim Bogu, a nie umiejętnością. Czy moje myślenie jest właściwe i słuszne?

 

Moim zdaniem są dwa kryteria oceny sprawy. Jedno – podstawowe – to fundament ćwiczeń duchownych. Jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, a trening pomaga Go sławić w ciele i duchu (radość wewnętrzna zamiast niepokoju) to są to oznaki dobrych owoców.

Medytacja na początku ma na celu skupienie wewnętrzne, skupienie na tym, co będę robił, tzn. na ćwiczeniu. Na odsunięciu innych myśli, nawet na temat Boga. Kiedy jadę samochodem nie mogę ciągle myśleć o Bogu w sposób sztywny, bo się rozbiję.

Podobnie i tu. Odradzam „uciszanie sumienia przez kontemplacje Boga”. Ono nastąpi, jeśli będę dobrze ćwiczył, skupię się na tym, co będę robił.

Warto też sprawdzać, jakie odczucia towarzyszą ćwiczeniu, aby zachować potrzebną równowagę i proporcję (np. nie zaniedbywać innych spraw).

To tyle, mam nadzieje, że do czegoś się to przyda.

Pozdrawiam

Grzegorz Kramer SJ

 

LISTY

Szczęść Boże

Z ciekawością przeczytałem pytanie na temat ćwiczeń wschodnich szkół walki (szkół, a nie sztuk walki!). Również z zainteresowaniem odczytałem odpowiedź. I się rozczarowałem. Pytanie było jak najbardziej konkretne – „Kościół zabrania uczęszczania na kursy sztuk walki. Czy można jakoś tak w nim uczestniczyć, aby wszystko było w porządku”.

Wg mnie autor odpowiedzi zbyt pobieżnie potraktował ten problem. Na wstępie chcę wyjaśnić dlaczego będę używał terminu „szkoły walki” zamiast „sztuki walki”. Sztuką może być np. malarstwo, architektura, itd, czyli coś, co dostarcza człowiekowi wrażeń zmysłowych poprzez stworzenie jakiegoś dzieła. Ale czy sztuką może być sposób na okładanie kogoś pięściami, kopanie nogami, czy „okładanie” go jakimiś przedmiotami? Na pewno nie! Wschodnie szkoły walki wyrosły na gruncie tamtejszych systemów religijnych i filozoficznych i są z nimi nierozerwalnie związane. Jako przykład mogą posłużyć chińskie style związane z klasztorem buddyjskim Shaolin, japońskie łucznictwo (związane ściśle z Zen), czy Sumo (shinto).

Prawie wszystkie z nich posługują się określoną filozofią związaną niejednokrotnie czy to z buddyzmem, czy to z shinto. We wszystkich tych szkołach główną „siłą sprawczą” jest mityczna energia KI, Chi, Prana itd. W niektórych można się nawet natknąć na odwołania do lokalnych bóstw. Często nawet stroje do ćwiczeń odwołują się do koncepcji „in-jang”, czyli kolor biały i czarny, jak japońskie AIKIDO. Na początku i na koniec zajęć zawsze jest jakaś medytacja i bardzo często ćwiczenia oddechowe, których celem jest „gromadzenie” energii KI. Medytacje te niejednokrotnie odwołują się do koncepcji hinduistycznej o istnieniu w ciele ludzkim tzw. czakram w których gromadzi się energia. Nie ma takiej koncepcji w chrześcijaństwie, a już tym bardziej o czymś takim nie nauczał Jezus Chrystus. „Nie można dwóm panom służyć”.

Piszę o tym dlatego, że przez to przeszedłem. Odszedłem po 12 latach ćwiczeń AIKIDO (byłem instruktorem z 1 Danem), gdyż wybrałem Boga, a nie energię KI i nie zależy mi na „powalaniu” każdego kto mi może stanąć na drodze. Nie chcę być źle zrozumiany. W dzisiejszych czasach muszą istnieć sposoby na obezwładnienie agresywnego człowieka, bez czynienia mu krzywdy. Policja i wszelkie służby specjalne szkolą się w tej umiejętności. Niestety, ale takie mamy czasy, że człowiek nie może się czuć bezpieczny na ulicy i dlatego szuka pomocy w tej dziedzinie. Ale osoba wierząca-chrześcijanin powinna wiedzieć o tych wszystkich elementach na które składają się wschodnie szkoły walki. Od nich niejednokrotnie zaczyna się powolne zainteresowanie religiami wschodu i nawet odchodzenie do nich.

Mam nadzieję, że naświetliłem trochę tę sprawę ( może nieudolnie). Nie chcę pouczać nikogo, każdy ma wolną wolę i może samemu wybrać. Jeżeli autor przyzna mi rację, chociaż w niewielkim zakresie, to będę zadowolony.

Z wyrazami szacunku

Marek Jedynak

 

Według mnie karate nie jest zgodne z chrześcijaństwem jeszcze w kilku aspektach:

- w czasie treningów często powtarza się, by złapać ducha walki (sam to często czyniłem, byłem instruktorem z 1 dan. Przed moim nawróceniem nie zdawałem sobie sprawy tak naprawdę co to oznacza, dopiero później przyszłą refleksja na ten temat),

- podczas treningów przy wchodzeniu na salę i każdorazowym wychodzeniu z niej należy się pokłonić do sali czyli dojo (dojo jest traktowane jako świątynia), upatruję tutaj oddawania czci bożkom i występowania przeciw pierwszemu przykazaniu. Wiem, że te czynności wykonuje się automatycznie i sens tego ruchu ginie.

- następną rzeczą jest wykonywanie KATA (zestaw ruchów powiązanych ze sobą – inaczej walka z cieniem) dwa czy trzy razy zdarzyło mi się wykonać KATA tak jak powinno ono wyglądać czyli czułem, że walczę z kimś. Było to odczucie czysto duchowe.

Mógłbym wymienić jeszcze kilka rzeczy na które zwrócił mi uwagę Bóg gdy pytałem Go czy Karate jest dobre, ale w tej chwili nie mam czasu by się rozpisywać.

Z pozdrowieniami

Paweł Chwiłkowski

 

Proszę sobie wyobrazić, że na treningi karate tradycyjnego zaciągnęli mnie... krakowscy jezuici! Te spotkania wspominam do dzisiaj z wielką przyjemnością. Jeden z nich często pojawia się w mediach, jest Kimś Ważnym. A gdy czytam, co napisał lub widzę go w TV, to z uśmiechem wspominam sobie, jak się tłukliśmy na sali gimnastycznej. Wielkim szacunkiem darzę odtąd także Mistrzów, których dane mi było spotkać w innych sekcjach. Jeden z nich był obecny na moich ślubach wieczystych, na święceniach kapłańskich. Jest człowiekiem z ogromną kulturą i oczywiście wierzy w Boga.

Na początku każdego treningu i na zakończenie była zawsze krótka medytacja. Miała na celu koncentrację, wyciszenie emocji, uspokojenie umysłu i przygotowanie ciała do wysiłku. Nic więcej. Nie była to ani żadna modlitwa, ani cześć oddawana jakimś bóstwom.

Wiadomo było, że za chwilę zacznie się ciężka praca, która wymaga ogromnej uwagi i precyzji, ponieważ można zrobić krzywdę sobie lub komuś innemu. Niemożliwe jest też zamienienie medytacji przed treningiem na kontemplację Boga, ponieważ kontemplacja jest tylko i wyłącznie darem Bożym, a nie można jej sobie „wyprodukować” za pomocą skupienia.

Mówisz, że „ważne jest podejście, powinno się ufać przede wszystkim Bogu, a nie umiejętnością”. Jeśli chodzi o sztuki walki (i jakikolwiek inny sport), to akurat jest zupełnie odwrotnie – przede wszystkim chodzi o umiejętności. Tego się w końcu uczysz na treningu. To jest celem. Nie możesz komuś przypadkowo – czytaj: z powodu braku umiejętności – zrobić krzywdy, i potem tłumaczyć się, że Bóg zawiódł Twoje zaufanie. Zaufania ucz się raczej na modlitwie. Na treningu uczysz się opanowania, obrony i ataku.

Na koniec może ustalmy jedną rzecz – Kościół niczego nie zabrania. Co najwyżej stawia pewne wymagania.

Marek Kosacz OP