Mój znajomy ksiądz myśli o odejściu z funkcji kapłana (wiem, że kapłanem będzie całe życie, bo to sakrament, ale chodzi mi o służbę). Twierdzi, że się pomylił. Że nie miał powołania. Czy to możliwe by człowiek mógł się tak kiedyś pomylić i teraz chcieć to naprawić? Myślałem, że to może jakiś tymczasowy kryzys, ale on twierdzi, że to go męczy od lat. Jak mam mu pomoc (prócz modlitwy)? Jeśli odejdzie, to jakie są dla niego perspektywy?

 

Niestety, rację miał święty Augustyn, kiedy twierdził, że najcięższe prześladowania spotykają Kościół ze strony jego własnych dzieci. To, że trzeba tu wielkiej modlitwy, modlitwy nie zrażającej się pozorną nieskutecznością – o tym Pan dobrze wie beze mnie. Zwrócę może tylko Panu uwagę na dwoje błogosławionych, których szczególnie warto prosić w tej sprawie o pośrednictwo.

Pierwszą jest beatyfikowana 13 czerwca 1999 roku w Warszawie wśród 108 polskich męczenników 30-letnia zakonnica ze Zgromadzenia Sióstr Służebniczek, siostra Katarzyna Celestyna Faron. Ogromnie przejęła się tym, że ksiądz noszący jej nazwisko, choć nie był on jej krewnym, porzucił swoją służbę w Kościele. Błagała Boga, żeby raczył przyjąć ofiarę jej życia w zamian za jego nawrócenie. Została wysłuchana w jednym i drugim. Dopełniła swojego męczeństwa w obozie w Oświęcimiu w samą Wielkanoc 1943, natomiast w tym samym czasie ks. Władysław Faron, choć jeszcze nie pojednany z Kościołem, cierpiał w wiezieniu gestapo, bohatersko opierając się naciskom, ażeby złożył fałszywe oskarżenia przeciwko dwom polskim biskupom. Nie załamał się mimo orzeczonej przeciwko niemu karze śmierci. Po wojnie wrócił do służby w Kościele i jeszcze kilkanaście lat ją pełnił, zanim Bóg go powołał do siebie.

Drugim błogosławionym, którego szczególnemu pośrednictwu proszę polecać owego księdza, jest młody czeski zakonnik, Jakub Kern (1897-1924). Bardzo ciężko przeżył on odłączenie się od Kościoła katolickiego stu czterdziestu księży, którzy w roku 1920 założyli Narodowy Kościół Czeski. Postanowił sobie wtedy wstąpić do zakonu norbertanów „w miejsce” ks. Izydora Zahradnika, który był przywódcą tej schizmy. Służbę kapłańską pełnił Jakub – bardzo gorliwie – zaledwie dwa lata, ale Bóg dał wyraźny znak, że ofiara tego młodego zakonnika jest Mu mila: umarł dokładnie w tym dniu, w którym miał złożyć swoje śluby wieczyste.

Coś więcej mógłbym Panu radzić, gdybym wiedział, kim Pan jest dla tego księdza. Jeżeli Pan jest jego bratem, albo szwagrem, albo kolegą z dzieciństwa, to myślę, że najlepszą forma podania mu ręki będzie namówienie go do jakiegoś poważnego kontaktu z mądrym konfratrem, do którego ma zaufanie. Jeżeli jednak nie należy Pan do jednoznacznie bliskich mu ludzi, wobec których ten rodzaj zwierzeń jest czymś poniekąd zrozumiałym – nic na to nie poradzę, ale podejrzewam, że prowadzi on z Panem jakąś grę pozorów, na pewno niegodną kapłana, i tym bardziej trzeba się za niego modlić.

Rzecz jasna, ewentualny na następny list odpiszę tylko na Pana adres prywatny, który – jeżeli Pan będzie chciał tego listu – proszę mi podać.

Pomódlmy się również za siebie wzajemnie.

o. Jacek Salij OP

 

Zgadzam się z Twoim przeczuciem, że pomyłka raczej nie wchodzi w grę, choć nie jest wykluczona. Poza tym trzeba wkalkulować „trzy grosze” szatana. Ale po kolei...

Sprawa, o której piszesz dotyka wielkiej tajemnicy człowieka – jego relacji z Bogiem. Rozgrywa się ona w głębiach ludzkiego serca. W tej przestrzeni wola rozstrzyga o decyzji przyjęcia Bożego zaproszenia do włączenia swojego życia w plany Boże i podporządkowaniu go woli Boga. Nie sposób tego dokonać bez znajomości Boga i zażyłej z Nim przyjaźni. To czyni możliwym życie wyłącznie dla Boga i bycie do wyłącznej Jego dyspozycji. Na jednorazowej jednak decyzji ofiarowania siebie Bogu sprawa się nie kończy.

Przez cale życie osoba konsekrowana ten akt oddania musi ponawiać. Choćby „przewracała dla Boga góry” – z chwila zepchnięcia kontaktu z Bogiem na margines swojego życia, owo przewracanie gór będzie coraz bardziej stawianiem zamku na lodzie czy syzyfowym wtaczaniem na górę ciężaru, który wciąż będzie się zsuwał. Utrata żywego kontaktu z Bogiem przez osobę konsekrowaną nie ma miejsca w jednym akcie, ale dokonuje się najczęściej w powolnym procesie, czasem trudnym do zauważenia.

Kiedy Bóg przestaje być dla osoby Mu poświeconej najważniejszy – chodzi tu nie tylko o teoretyczna, deklaratywna postawę, ale o faktyczne poświęcanie Bogu odpowiedniej ilości czasu, uczuć, myślenie o Bogu, uwzględnianie Boga w swoich decyzjach, konkretnych postawach, zainteresowaniach, a więc w życiu intelektualnym, uczuciowym i praktycznym – to na Jego tron, łatwo „wdrapie się” cos innego, co Bogiem nie jest. Jeśli w nawet bardzo przykładnym życiu osoby konsekrowanej zatarci się żywy kontakt z Bogiem, to łatwo pojawić się może tylko surogat, namiastka Boga.

Kiedy zostają zachwiane właściwe proporcje między kontemplacją a aktywnością, może dojść do zatracenia smaku powołania lub do narażenia się na relacje i postawy, które radykalnie przeszkodzą lub uniemożliwią realizację konsekracji – poświecenia Bogu.

Zakładamy, że sytuacja, którą opisujesz nie jest np. żartem ze strony kapłana lub próbą dla Ciebie. Koniecznie trzeba też pamiętać, że takie odejścia w zestawieniu z ogółem duchownych są bardzo rzadkie. Zaś wśród tych odchodzących bardzo nikły procent (raczej znikomy ułamek procentu) stanowią sytuacje, w których rzeczywiście zaistniała pomyłka w odczytaniu powołania. W takim porzuceniu powołania kapłańskiego, o której wspominasz („pomyłka w rozpoznaniu”), ma zazwyczaj miejsce – jak go nazywam „syndrom Lutra”. Na czym polega – otóż, są w człowieku mechanizmy obronne, które w sytuacjach naszego niewłaściwego postępowania, jakby automatycznie poszukują – i odnajdują powody, dla których dużo łatwiej potrafimy usprawiedliwić to nasze złe postępowanie. Mechanizmy te mają w życiu człowieka duże pole do popisu. Kiedy osoba duchowna (nie tylko zresztą duchowna) zaczyna tracić żywy (i ożywiający) kontakt z Bogiem, świat zmysłów ze swoją siłą oddziaływania potrafi brać górę nad wolą. Wtedy dużo łatwiej zapatrzeć się w świat i ulec jego urokom.

W tej sytuacji do akcji włączają się mechanizmy obronne, które zaczynają kształtować nowy system wartości – oczywiście dopasowany do niewłaściwego postępowania. Potrafią one zmienić dotychczasową hierarchię wartości na taką, która odpowiada aktualnemu zachowaniu człowieka. Nie trzeba wtedy trudzić się nad zmianą niewłaściwych postaw lub stylu życia czy w ogóle spojrzeć w prawdzie na siebie, bo nowy ideał postępowania będzie odpowiadał już prowadzonemu stylowi. W sprzyjających okolicznościach mechanizmy obronne potrafią przemeblować nawet istotnie sprawy dotyczące Boga i religijności, nie mówiąc już o etyce. Niewykluczone, że dotyczy to również Twojego znajomego kapłana.

Bardzo wątpliwym jest to, że powołania nie miał. Raczej stał się „letni” lub rozgrzała go nie miłość Boża i troska o zbawienie ludzi. Na jej miejscu pojawiła się oziębłość jako efekt zaniedbania przyjaźni z Bogiem lub zastąpienie jej namiastką, która go pochłonęła. Bóg w Jego życiu kapłańskim może nie był wciąż na właściwym, centralnym miejscu, lecz na to miejsce Boga, „wcisnęło się” już cos innego...

Jak pomóc (oprócz modlitwy) – to zależy, na jakiej jesteście stopie znajomości. Bo od tego zależy przyjęcie czyjejś pomocy. Radzę delikatnie spróbować podsunąć do rozmyślania – temat przyjaźni z Bogiem i jak ona przez lata się kształtowała. Czy nie ma zależności między jego „zmęczeniem” kapłaństwem a aktualnym stanem relacji z Bogiem. Czy nie można by wskazać jakichś innych powodów osłabienia więzi z Bogiem, np. duszpasterska nadaktywnosc, brak zaangażowania w życie duchowe, zewnętrzność życia religijnego, przesadne poświęcanie czasu i uczuć temu, co z Bogiem związane nie było przy jednoczesnym ograniczaniem tego czasu dla Boga (na prywatną modlitwę, rozmyślanie, duchową lekturę). Czy serce Jego było przed wszystkim przy Bogu...

Radykalniejszym sposobem może być zachęta, żeby nie oszukiwał się, ale po męsku stanął wobec prawdy i wziął pod uwagę nie tylko aktualne doświadczenie, ale spojrzał trochę szerzej, także w kierunku Boga, Jego planów związanych z własna osobą i niech nie zapomni o ludziach, do których posłał go Bóg, a którzy nie doczekają się swojego wysłannika Boga... Niech się nie rozczula nad sobą, ale ukorzy przed Bogiem, zaprosi ponownie szczerze do serca.

A może pomódl się o to, aby Bóg pomógł mu wytrwać w kapłaństwie do końca życia w sposób niekonwencjonalny. Jak wygląda sprawa ewentualnego zwolnienia z obowiązków kapłańskich, to sprawa drugorzędna, z którą na pewno już zapozna się osobiście...

o. Rufus, franciszkanin