Ukazało się ostatnio ekumeniczne tłumaczenie Nowego Testamentu. Trwają prace nad Starym Testamentem. Mam pytanie &38211; ile ksiąg będzie liczył przekład ekumeniczny? Czy może powstaną dwie wersje: katolicka i protestancka?

Jak Kościół Katolicki zapatruje się na czytanie Biblii w przekładach protestanckich? Za ich stosowaniem przemawia fakt, że najczęściej są one wyraźnie mniejsze (mniej ksiąg Starego Testamentu i brak komentarzy) i łatwiej można taką Biblię zabrać ze sobą, np. na wakacje. Czy nie byłoby celowe, wydać katolicki przekład pozbawiony komentarzy i dzięki temu mniejszy i wygodniejszy?

 

Trudno mi powiedzieć, jak będzie wyglądał polski ekumeniczny Stary Testament. Wyobrażam sobie jednak, że będzie miał podobną formę, jak znane mi francusko- i angielskojęzyczne Biblie ekumeniczne.

We francuskiej wersji TOB najpierw mamy Stary Testament taki, jaki uznają obecnie Żydzi i w takim układzie ksiąg jak w Biblii hebrajskiej. To znaczy, że mamy podział na 3 części: Prawo, Proroków (wyróżnia się przy tym Starszych i Młodszych) i Pisma. Poza Prawem – odpowiednikiem Pięcioksięgu w naszych Bibliach – podział ten zupełnie nie pokrywa się z podziałem stosowanych powszechnie w naszych Bibliach, gdzie figurują księgi Historyczne (rozpoczynające się od Pięcioksięgu), księgi Mądrościowe i księgi Prorockie. Te same księgi uznają też i protestanci, ale stosują układ taki sam jak w katolickich Bibliach (układ ten pochodzi z greckiego przekładu Starego Testamentu zwanego Septuagintą). Warto dodać, że protestanci w kwestii kanoniczności Starego Testamentu zdali się całkowicie na ustalenia tzw. zgromadzenia żydowskich mędrców w Jaffie i Jamnii (miało ono miejsce na przełomie Igo i IIgo wieku po Chrystusie), gdzie wykluczono ze Świętej Biblioteki m.in. Mądrość Syracha, a po długich deliberacjach zgodzono się na włączenie Ezechiela, Koheleta i Pieśni nad Pieśniami.

Następnie zamieszczone są księgi, lub fragmenty ksiąg, które uznają tylko katolicy i prawosławni tzn: Tobiasz, Judyta, Pierwsza i Druga Księga Machabejska, Baruch, Mądrość Syracha, Księga Mądrości, oraz fragmenty księgi Estery i księgi Daniela zachowane tylko w wersji greckiej (dziś jednak znamy spore oryginalne fragmenty tych ksiąg zachowane w języku hebrajskim lub aramejskim nieznane w XVI-tym wieku w momencie narodzin Reformacji).

Nie są natomiast zamieszczone księgi, które uznają za natchnione wyłącznie prawosławni. Tak więc TOB jest nie Biblią do końca ekumeniczną, choć jakość przekładu jest skądinąd znakomita...

W angielskiej i amerykańskiej Biblii ekumenicznej najpierw mamy księgi uznawane wyłącznie przez żydów i protestantów, ale w układzie Septuaginty, stosowanym w katolickich Bibliach.

Następnie mamy księgi uznawane wyłącznie przez katolików i prawosławnych, podobnie jak we francuskiej TOB.

Potem mamy księgi uznawane wyłącznie przez prawosławnych tzn. Trzecią i Czwartą Księgę Ezdrasza, Trzecią Księgę Machabejską i Psalm 151.

Wreszcie mamy księgi, które kiedyś znajdowały się w Bibliach czy to katolickich, czy to prawosławnych, ale w pewnym momencie zostały wykluczone z kanonu tzn. Modlitwa Manassesa i Czwarta Księga Machabejska.

Jakikolwiek układ nie zostałby jednak wybrany w polskiej Biblii ekumenicznej, trudno sobie wyobrazić, by powstały jakieś osobne wersje dla katolików, prawosławnych o protestantów, bo to przeczyłoby postawie jedności chrześcijan, którzy zgodnie pracowali nad wspólnym przekładem Świętych Ksiąg.

Zupełnie nie przekonuje mnie argument, że protestancka wersja Starego Testamentu jest poręczniejsza, bo ma mniej ksiąg i pozbawiona jest niepotrzebnego balastu komentarzy. Proces kształtowania się kanonu w Kościele katolickim trwał bardzo długo i skończył się dopiero na soborze Trydenckim w XVI-tym wieku. Wtedy też ojcowie soborowi podjęli decyzję usunięcia z kanonu Trzeciej i Czwartej księgi Ezdrasza oraz Modlitwy Manassesa, które to dotąd były zamieszczane w łacińskim przekładzie św. Hieronima, zwanym Wulgatą, i który aż do ostatniego soboru był uważany przez Rzym za oficjalny tekst Pisma św. obowiązujący w zachodnim chrześcijaństwie (katolikom obrządku wschodniego pozwolono na dalsze posługiwanie się grecką Septuagintą, albo też starosłowiańskim przekładem św. Cyryla i Metodego).

Drugi Sobór Watykański kanonu nie zmienił, ale uznał pierwszeństwo tekstów w językach oryginalnych nad Wulgatą, w wyniku czego dodano, usunięto lub też zmodyfikowano sporo wersetów zarówno w Starym, jak też i Nowym Testamencie. Czy wolno przekreślać tak wielki, kilkunastowiekowy trud refleksji nad Słowem Bożym tylko dlatego, aby uczynić Biblię lżejszą o parędziesiąt (czy nawet paręnaście) gramów? Czy nie wchodzimy tu zbytnio w marketingową logikę „lekkiego, łatwego i przyjemnego”?

Jeśli zaś chodzi o obowiązkowe komentarze w katolickich wydaniach Pisma św., to mają one bardzo mocne uzasadnienie. Przeciętny czytelnik biblijnych ksiąg nie zdaje sobie najczęściej sprawy, jak wielka przepaść dzieli nas od świata, w którym powstawały święte księgi, jak zupełnie odrębna od naszej była mentalność ich autorów, w jak bardzo inny sposób mówili oni o Bogu, miłości, wojnie, głodzie, władzy czy też szczęściu. Ich poczucie literacko-estetyczne było kompletnie inne od kanonów naszej europejskiej kultury, a gramatyka ich języka ma zupełnie inne kategorie niż kategorie współczesnych języków europejskich. Starohebrajski nie ma w ogóle kategorii czasu (teraźniejszego, przeszłego i przyszłego), ma jedynie aspekt (dokonany i niedokonany). Zdarza się nawet że jeden przekład katolicki stosuje w danym fragmencie czas przyszły, podczas gdy inny ma czas przeszły! To zależy od wiedzy tłumacza, od jego wyczucia i stopnia wniknięcia w natchniony tekst. Pułapek jest więcej niż można by przypuszczać: dobrze wiem, o czym mówię, ponieważ otrzymałem od Pana łaskę czytania Pisma św. w oryginale (tak, jest to autentyczna łaska, zważywszy że z zawodu jestem informatykiem, a nie biblistą).

Dlatego Kościół nie może dać swoim wiernym jakiegokolwiek przekładu i bierze na siebie odpowiedzialność za tekst Pisma św., który im dostarcza zaopatrując go w Imprimatur (łac. „Niech będzie drukowane”) i Imprimi potest (łac. „Może być drukowane”). Za inne przekłady odpowiedzialności nie bierze.

Nie oznacza to, że przekłady protestanckie są złe i że katolikowi ich nie wolno czytać (przed ostatnim Soborem istotnie tak było: trzeba było mieć nawet pozwolenie na czytanie Starego Testamentu!). Imprimatur działa bowiem tak trochę jak atest jakości ISO 9000: produkty nim nie zaopatrzone nie muszą być gorsze, jak te, które go mają, tyle tylko, że w razie zatrucia lub ukrytej usterki nabywca do nikogo nie może mieć pretensji.

Polskich przekładów protestanckich dokładnie nie znam, więc trudno mi się w ich sprawie wypowiadać; słyszałem już jednak wiele dobrego o nowej Biblii Warszawskiej. Z obcych angielska King James Version napisana szekspiriańskim językiem jest istnym arcydziełem literatury, a jakość przekładu może być w dalszym ciągu wzorem dla współczesnych tłumaczy. Również francuski przekład Louis Segond (wydawany w Szwajcarii) jest bardzo solidnym przekładem.

Niemniej nie radzę nikomu sięgać po Biblie rozdawane przez świadków Jehowy (lub inne podobne sekty), ponieważ świadomie usiane są błędami mających przekonać naiwnych co do ich doktryny. Zależy im zaś szczególnie na zanegowaniu bóstwa Chrystusa…

Sobór Trydencki zadecydował, że wszelkie katolickie przekłady mają mieć komentarze z niebłahych powodów. Przy tłumaczeniu tak starych tekstów, gdzie wiele różnych interpretacji jest możliwych, nieustannie nasuwa się pokusa tłumaczenia „z tezą”, tak aby podeprzeć lub obalić jakiś dogmat, przekonać czytelnika do jakiejś nowej doktryny lub też podważyć jakiś powszechnie uznawany dotąd fundament wiary. Niekiedy zaś sam biblijny tekst sprawia wrażenie, że zaprzecza w jakimś punkcie doktrynie Kościoła.

Przykład? Proszę bardzo! W szesnastym wieku bardzo spierano się o to, że Komunia św. musi być udzielana obowiązkowo pod dwoma postaciami podpierając się takim oto tekstem: „Rzekł do nich Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie.” (J 6,53) Tu cały problem tkwi w tym, że chociaż tekst Ewangelii został ostatecznie napisany po grecku, to ich Autorzy wyraźnie myśleli po hebrajsku. W hebrajskim zaś wyrażenie „ciało i krew” (basar wedam) oznacza naturę ludzką. W wypowiedzi mamy też do czynienia z charakterystycznym dla hebrajskiej retoryki powtórzeniem tej samej myśli przy użyciu zupełnie innych słow. Tak więc Pan Jezus mówi o tym, że będziemy mieli w sobie prawdziwe życie, jeśli wchłoniemy w siebie Jego przebóstwioną naturę! Środkiem do tego jest oczywiście Eucharystia – Ciało i Krew Chrystusa pod postacią chleba i wina. Ale nie można stąd wysnuwać wniosków, że przyjmowanie Komunii św. tylko pod postacią chleba jest zupełnie bezwartościowe.

Owszem, tak twierdzą niektórzy protestanci powołując się na zdanie: „Duch daje życie; ciało na nic się nie przyda.” (J 6,63a) Ale tu znów nic na temat obecności Chrystusa w konsekrowanym Chlebie nie ma: chodzi tylko o to, że w upadłej ludzkiej naturze nie ma życia, a tylko Duch Święty może je nam dać poprzez upodobnienie nas do Chrystusa.

W takim miejscu trudno by było nie zamieścić stosownego komentarza, bo ryzyko błędnej interpretacji jest tu znaczne. Podobnie jest też z fragmentami jakoby przeczącymi dziewictwu Matki Bożej, istnieniu życia pozagrobowego, a nawet istnieniu Boga (!). Szczególnie zaś podatne na wszelkiego rodzaju fantazjowanie są teksty prorockie i apokaliptyczne.

Protestanci twierdzą, że komentarze są zbyteczne, ponieważ każdy ochrzczony czytając nabożnie Pismo św. jest osobiście oświecany przez Ducha św. tak że nie może się pomylić. Wynikać to ma jakoby z wersetu: „Wy natomiast macie namaszczenie od Świętego i wszyscy jesteście napełnieni

wiedzą.” (1J 2,20)

Katolicy odpowiadają na to fragmentem: „To przede wszystkim miejcie na uwadze, że żadne proroctwo Pisma nie jest dla prywatnego wyjaśnienia. Nie z woli bowiem ludzkiej zostało kiedyś przyniesione proroctwo, ale kierowani Duchem Świętym mówili [od Boga] święci ludzie.” (2P 1,20-21)

Różnice te wynikają z odrębnego rozumienia natury Kościoła. Dla protestantów każdy zbawia się sam poprzez indywidualny akt wiary, a Kościół jest tylko zbiorowiskiem (lub „zborem” w dawnej polszczyźnie) chrześcijan. Dla katolików zaś Kościół jest Nowym Izraelem, zalążkiem nowej ludzkości, organicznie złączonymi ze sobą członkami tworzącymi wspólnie Ciało Chrystusa. W związku z tym nikt nie zbawia się sam i nikt nie interpretuje Słowa Bożego sam. Owszem, Duch Święty oświeca każdego chrześcijanina gdy ten nabożnie czyta Pismo św. ale poza tym korzysta też z innych kanałów łaski jak Tradycja (interpretacje Pisma św. przyjęte za prawdziwe przez Kościół w ciągu minionych wieków) oraz Magisterium (wypowiedzi papieży i soborów).

Indywidualna interpretacja jest możliwa, a nawet pożądana o tyle o ile rozwija i wzbogaca depozyt wiary. Jeśli zaś jest z tym depozytem sprzeczna, należy wtedy powrócić do Tradycji i Magisterium i zapoznać się dogłębnie z uzasadnieniem stanowiska Kościoła.

Kościół zdaje sobie sprawę, że nie wszyscy mogą sobie na to pozwolić, dlatego też powodowany troską duszpasterską zamieszcza w autoryzowanych przez siebie przekładach Pisma św. bodaj krótkie komentarze w szczególnie podatnych na fałszywe interpretacje miejscach.

A tym, którzy pragną czytać Słowo Boże w zrozumiałej powszechnie polszczyźnie i nie lubią długich komentarzy, polecam Biblię Warszawsko-Praską w przekładzie biskupa Romaniuka. Sięgają po nią nawet studenci teologii, gdy nie mogą czegoś tam zrozumieć w Tysiąclatce… I, co najciekawsze, jest ona wydawana przez protestanckie Brytyjskie Towarzystwo Biblijne, co samo w sobie jest pięknym przykładem owocnej współpracy ekumenicznej. Gdybyż jeszcze ta Biblia była dostępna w małym „kieszonkowym” formacie!

Jacek Święcki