Całować czy nie całować? Podobne pytanie dotyczyło co prawda relikwii świętych, ale ponieważ mój problem jest zbliżony postanowiłem napisać. Chodzi mi o „alternatywny” sposób adoracji krzyża.

Odczuwam dość duży dyskomfort „estetyczny” przed zbiorowym ucałowaniem krzyża w trakcie adoracji w Wielki Piątek. Jak wyrazić wszystkie te uczucia jakie człowiek wierzący przeżywa w trakcie liturgii piątkowej żeby nie wyglądać dziwacznie (inaczej niż wszyscy wierni którzy jeden po drugim składają pocałunek) a zarazem nie poddać się temu autentycznie nieprzyjemnemu dla mnie obrzędowi?

Bardzo to nieprzyjemna sytuacja bo nie chciałbym żeby stojąca obok rodzina jak i inni współ-wierni opacznie interpretowali moje zachowanie. Próbuję więc klękając wyrazić jakimś takim głębokim pokłonem swoją miłość i uszanowanie, ale to w połączeniu z energicznym, wykonywanym przez ministranta przecieraniem krzyża ściereczką wydaje mi się dość dziwaczne, żeby nie powiedzieć – komiczne.

To nie problem „obawy przed zarazkiem”, choć i tego też jestem świadomy tylko nieprzyjemnej sytuacji w której ścierają się przeżycia duchowe piękne i wzniosłe z normalnym obrzydzeniem (przepraszam za brutalną szczerość, ale jak bym tego nie napisał to bym nie powiedział prawdy).

Uważam się za człowieka głęboko i szczerze wierzącego i nie mam oporów ani przed publicznym przyznawaniem się do wiary, ani przed publicznym wykonywaniem znaków tę wiarę „uzewnętrzniających”. Tymczasem tu (jak i przy Komunii świętej udzielanej w sposób tradycyjny) taki jakiś wewnętrzny opór.

Czy oczekiwanie żeby adoracja miała formę „bardziej higieniczną” z pozostawieniem dowolności w zakresie pocałunku dla osób tego potrzebujących jest znakiem nieuzasadnionego dziwactwa, czy słusznym (choć w naszej rzeczywistości mało realnym) postulatem w stosunku do odpowiedzialnych za formy kultu religijnego? A jeżeli to pierwsze to jak sobie z tym problemem radzić (poza oczywistym zaciskaniem zębów i traktowaniem trudności jako wyjątkowo przykrego umartwienia)?

Serdecznie pozdrawiam – Wacław

 

Drogi Wacławie.

Problem, który przedstawiłeś, ma charakter bardziej estetyczno-higieniczny, niż religijny czy duchowy. Może nawet wymiar estetyczny zdominował duchowość, narzucając wymagania odnośnie do udziału w liturgii. Zobacz, na ile mogło się tak stać w twoich doświadczeniach. Twoich odczuć i oczekiwań nie nazwałbym „nieuzasadnionym dziwactwem”. Dobrą jednak jest myśl, aby dać pierwszeństwo pragnieniom duchowym podczas udziału w liturgii.

Patrząc od strony duchowości na symbolikę pocałunku podczas liturgii (wobec osób lub rzeczy), to ten gest jest wyrazem miłości albo czci religijnej. Występuje przede wszystkim podczas Mszy św. oraz w trakcie innych obrzędów liturgicznych. Składamy go także na Krzyżu podczas adoracji Krzyża w Wielki Piątek. Obrzędy jednak zastrzegają, że ucałowanie Krzyża nie jest obligatoryjne dla wiernych. Krzyżowi można oddać cześć także przez przyklęknięcie przed nim albo w inny sposób, zgodny z miejscowym zwyczajem. Co więcej, jeżeli z powodu wielkiej liczby uczestników liturgii wielkopiątkowej nie wszyscy mogą podejść do Krzyża, aby oddać mu cześć, to po pewnym czasie kapłan może zmienić sposób adoracji Krzyża: podnosząc go i stając z nim pośrodku przed ołtarzem, w krótkich słowach zachęca zgromadzonych do adoracji, która odbywa się odtąd w milczeniu i bez podchodzenia do Krzyża.

W adoracji i ucałowaniu Krzyża pomaga świadomość, że wydarzenia Wielkiego Piątku były niezwykle dramatyczne, ale i zbawienne dla nas. Wobec więc okropności i dobrodziejstwa Jezusowego Krzyża, nasz gest adoracji czy ucałowania Krzyża jest dodatkowym znakiem wdzięczności i solidarności z Ukrzyżowanym.

Serdecznie Ciebie pozdrawiam.

Ks. Tomasz Trzaskawka