W Ewangelii jest powiedziane: „bądźcie i wy doskonali jak doskonały jest Ojciec Wasz Niebieski”. Od jednego z księży usłyszałam, że człowiek nie może osiągnąć doskonałości dlatego też należy zaakceptować własne niedoskonałości. Dlaczego w związku z tym Bóg chce od nas czegoś czego do końca nie możemy spełnić? Czy chodzi tak naprawdę o to żebyśmy nie ustawali tylko w ciągłym poprawianiu siebie? Ja odnoszę wrażenie (choć nie potrafię w tej chwili poprzeć tego jakimś konkretnym cytatem), że nauka Jezusa nie dopuszcza żadnych kompromisów i jeśli mówi się o doskonałości to bez akceptacji niedociągnięć. Czy może ta doskonałość wyrażać ma się de facto w staraniach o tę doskonałość i nieustawaniu na modlitwie, czujności? Mówiąc o akceptacji własnych niedoskonałości ktoś przecież mógłby dać pole do popisu dla tzw. „szerokiego sumienia”. W tym momencie chce zaznaczyć, że moim celem nie jest atakowanie księdza który mi powiedział o akceptacji niedoskonałości – proszę po prostu o odpowiedź.

Spotykam się czasem ze stwierdzeniem, że chrześcijanin to optymista i powinien być człowiekiem radosnym. Ja jakoś wcale na tę radość nie mam ochoty – przecież to bez sensu uśmiechać się na przymus. Wydaje mi się zresztą, że Bóg wcale nie żąda abyśmy zawsze cieszyli się Jego woli względem nas – przecież czasem jest ona trudna do przyjęcia z punktu widzenia tzw. logiki ludzkiej. Dlaczego miłość Boga nie jest mi w stanie zastąpić miłości ludzkiej (jestem osobą samotną).

 

Kilka dni temu mówiliśmy na spotkaniu naszej grupy modlitewnej o tym, że Pan Bóg zaprasza nas do świętości poprzez naśladowanie Jezusa Chrystusa. Jednak mimo iż każdy z nas powiedział by zapewne że Chrystus jest doskonały, to nie jest to doskonałość do której my z reguły staramy się dążyć. Doskonałość Chrystusa w czasie Jego ziemskiego życia polegała na całkowitym posłuszeństwie woli Ojca, nawet wtedy gdy jej do końca, jako człowiek, w danym momencie nie rozumiał. To posłuszeństwo, aby mogło zaistnieć, poprzedzone było codzienną głęboką modlitwą i zjednoczeniem z Ojcem, aby Jego wolę mógł rozeznać.

To co Pani usłyszała od księdza jest prawdą. Sami nie jesteśmy w stanie osiągnąć doskonałości i powinniśmy to zaakceptować, bo Bóg od nas takiej doskonałości nie wymaga. Zaprasza nas jedynie do dziecięctwa Bożego, do tego byśmy pozwolili mu się prowadzić, byśmy byli Jego narzędziami, lub jak określa to o. Wojciech Żmudziński, SJ, w swojej książce Biblijni Liderzy, byśmy byli użytecznymi grzesznikami. Jesteśmy bowiem trochę jak rozkapryszone nastolatki, którym często wydaje się, że wszystko wiedzą najlepiej i nie potrzebują niczyich rad. My, polegając tylko na sobie, dojdziemy co najwyżej z wielkim trudem do swojej własnej wykreowanej doskonałości. I choćby ta doskonałość opierała się o najszlachetniejsze cele, prędzej czy później ulegniemy zniechęceniu, a wymagając od siebie i innych perfekcji, staniemy się nieznośni dla otoczenia i zgorzkniali.

Nasza doskonałość ma polegać na zaufaniu Bogu, że On wie najlepiej co jest dla nas i dla wszystkich ludzi dobre i chce nas do tej pełni szczęścia doprowadzić. Tak jak rodzice wiedzą często co dla ich dziecka będzie dobre, więc je pouczają, ale niedużo mogą zrobić jeśli dziecko te pouczenia odrzuca. Tak samo Bóg, dając nam wolną wolę, nie może nas na siłę uszczęśliwić jeśli mu się sami nie poddamy.

Jezus nie wybierał na apostołów i uczniów ludzi doskonałych. Wręcz przeciwnie, często wybierał właśnie tych, o których po ludzku byśmy powiedzieli, że są bardzo słabi. Dlaczego? Bo ci którzy byli bardzo dobrzy po ludzku, jak faryzeusze i uczeni w piśmie – ludzie najbardziej pobożni – uważali siebie za niemal doskonałych i nie potrzebowali nikogo kto by im powiedział co mają robić. Oni wiedzieli to lepiej. Tylko ci, którzy byli słabi, byli świadomi swojej grzeszności i potrzebowali kogoś na kim mogli by się oprzeć, kto by ich poprowadził i byli Jezusowi wdzięczni za to że ich nie odrzucił. Tak więc nasza ludzka doskonałość może nam być często przeszkodą w otwarciu się na prowadzenie Boże.

Ludzie święci uważali się często za największych grzeszników, mimo iż oczywiście czynili najwięcej dobra. I to przeświadczenie o własnej słabości i małości pozwalało im poddawać się Jezusowi jak bezbronne dzieci. W momencie kiedy stwierdzili by, że doszli do doskonałości, przestali by Jezusa potrzebować i zaczęli by iść swoją własną drogą. Dlatego gdy po tych słowach ktoś na grupie modlitewnej zapytał się czy w takim razie my tu zgromadzeni jesteśmy większymi grzesznikami niż inni, powiedziałem że w zasadzie tak i dobrze było by dla nas gdybyśmy tak uważali. Ja sam oraz wiele innych osób znalazło się w tej grupie po przeżyciu pewnego rodzaju upadku i stracie zaufania do siebie samego, bo nie byliśmy w stanie sami osiągnąć doskonałości ludzkiej, którą sobie wyznaczyliśmy. Dlatego w końcu uznaliśmy swoją słabość, zaakceptowaliśmy ją i przylgnęliśmy do Jezusa, jako naszej jedynej ostatniej ucieczki. W momencie kiedy zaczniemy się już uważać za doskonałych, zaczniemy zbaczać z drogi po której idzie Chrystus. To jest wielkie niebezpieczeństwo właśnie dla grup modlitewnych, ruchów odnowy i wspólnot. W pewnym momencie grupa zaczyna być zadowolona z siebie, czuć się ze sobą dobrze, zaczyna uważać się za lepszych od tych, którzy na grupę nie chodzą i taka grupa może się wtedy przekształcić w grupę wzajemnej adoracji, czyli faryzeuszy. Dlatego boję się gdy słyszę, że ktoś się modli w intencji grzeszników, aby się nawrócili i poznali Chrystusa tak jak my. Bo to oznacza, że czujemy się prawie doskonali.

Kiedy zdajemy sobie sprawę z własnej niedoskonałości i akceptujemy ją, wtedy nie wymagamy też perfekcji od innych. Powinniśmy za to ufać że możemy w swojej grzeszności być użyteczni dla Chrystusa. Największą radość sprawiają mi sytuacje kiedy potrafię Jezusowi zaufać, pomimo pełnej świadomości swoich słabości. Często On mnie do czegoś zaprasza i ja to czuję. Jednocześnie tak po ludzku wiem, że absolutnie się do tego nie nadaję i nie poradzę sobie z tym. Więc często mówię nie. Ale kiedy jestem bardziej wyczulony na Jego słowo i posłuszny, i powiem tak, to zawsze doświadczam wielu łask, które uzdalniają mnie do wykonania tego zadania. To daje mi niesamowitą radość, bo znając swoją słabość w tej dziedzinie, wiem że Jezus był ze mną i posłużył się mną do wykonania tego zadania. Czuję wtedy Jego obecność w niemal namacalny sposób. To trwa dopóki ktoś mnie nie pochwali i ja nie zacznę przypisywać sobie chwały za to co się stało.

Radość chrześcijanina wypływa z tego że Pan jest ze mną, że mogę mieć udział w Jego Królestwie już tu i teraz, że On mnie tak bardzo i bezwarunkowo kocha (i będzie zawsze kochał) pomimo mojej grzeszności, że On przygotował dla mnie mieszkanie u Ojca. Oczywiście, że nie ma sensu się zmuszać do sztucznej radości – to tak jak zmuszanie się do swojej własnej doskonałości. U chrześcijanina, który ma nadzieję, ufa, kocha i nieustannie oczekuje, ta radość przychodzi sama. Oczywiście są trudne momenty i jest czas na smutek i łzy. Ale później powraca radość, bo u Niego mogę znaleźć pocieszenie. Pisałem już kiedyś o młodej matce z naszej grupy, która straciła nagle małe dziecko. Każda matka i ojciec mogą sobie wyobrazić jak wielki byłby to ból. Ale pośrodku tego bólu przyszedł do niej Pan i dał jej odczuć swoją miłość do niej i do jej dziecka. Smutek przerodził się w wielką radość, choć przez łzy, i Pan doprowadził całą jej rodzinę do głębokiego nawrócenia. Bo nikt kto spotka twarzą w twarz wielką Miłość nie może pozostać nie zmieniony. Dlatego oblicze Mojżesza promieniowało gdy rozmawiał z Bogiem.

Dopiero co obchodziliśmy (1-ego października) wspomnienie św. Tereski od dzieciątka Jezus. Miłość Boga potrafiła jej zastąpić miłość ludzką, choć wcale nie twierdzę, że miłość ludzka jest niepotrzebna. Człowiek został stworzony z Miłości i dla Miłości. Jego serce nie spocznie w pokoju dopóki tej Miłości nie znajdzie, a kiedy Ją ma, to jak Tereska kocha każdego człowieka, a zwłaszcza tych którzy sprawiają nam przykrości (bo oni tej miłości najbardziej potrzebują). I właśnie o doskonałej miłości, nawet nieprzyjaciół, mówił Chrystus w urywku kazania na górze, z którego zdanie Pani przytoczyła (Mt 5, 43-48): „Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski.”

Na koniec kilka cytatów św. Tereski:

Teresa odkryła po spowiedzi u o. Aleksego Prou (październik 1891), który jej uświadomił, że Boga nie zasmucają jej błędy: „Nigdy dotąd nie słyszałam, by błędy mogły nie zasmucać Pana Boga; to zapewnienie napełniło mnie radością i pozwoliło mi znosić cierpliwie wygnanie tego życia. W głębi serca podzielałam to przekonanie...”

„Przydarza mi się wiele słabości, ale nigdy się temu nie dziwię... wznoszę się... ponad drobiazgi tej ziemi.”

„Jezus nie żąda od nas wielkich czynów, ale jedynie zdania się na Niego i wdzięczności....”

„Jedynym przygotowaniem, którego Bóg żąda, to, by pokornie uznać swą niegodność i wtedy, bez trwogi Mu się powierzyć... Właśnie moje słabości dają mi śmiałość oddawania się. Ponieważ jestem biedna On może mi dać wszystko.”

„Osiągnięcie doskonałości wydaje mi się łatwe: wystarczy poznać własną nędzę i powierzyć się jak dziecko w ramiona dobrego Boga.”

„Ufność w Bogu tak potężnym i tak miłosiernym nie jest nigdy zbyt wielka! TYLE OD NIEGO OTRZYMUJEMY, ILE SIĘ SPODZIEWAMY!”

Skoncentrowanym na naszych tragediach i klęskach Teresa podpowiada: „To my mamy pocieszać Jezusa.” To wspaniała postawa: nie zamykać się w kręgu własnego przygnębienia, ale dawać Bogu, pocieszać Go, żyć Jego zmartwieniami.

„Co się tyczy maluczkich, to ci sądzeni będą z niezmierną łagodnością! A małym można pozostać na najwyższych nawet urzędach; czyż nie napisano, że na Sąd powstanie Pan, aby wybawił wszystkich cichych i pokornych ziemi? Nie mówi, by sądził, ale by wybawił!”

Pozdrawiam. Z Bogiem,

Andrzej Sobczyk