Mam problem z żalem za grzechy. Powiedziałam to spowiednikowi – chodziło o współżycie seksualne. Pewnie bym teraz tego nie zrobiła, ale skoro już się to stało nie żałuję tego. I jeszcze gorzej – nawet jeśli teraz nie mam partnera, nie wyobrażam sobie, że jeśli spotkam osobę, z którą będę wiązała plany na przyszłość nie zamieszkam z nią i nie będziemy razem w każdej sferze życia. I tu jest problem – chcę wrócić do Kościoła, chcę wrócić do Jezusa, ale chyba tam nie ma dla mnie miejsca z takimi poglądami...

 

Problem w tym, że nauczyliśmy się traktować spowiedź jako jakieś samodzielne wydarzenie, podczas gdy w rzeczywistości powinna być ona częścią całościowego procesu. To tak jakby łyknąć pastylkę, która jest częścią większej kuracji i działa tylko w całości, a nie w oderwaniu od innych elementów.

Sakramenty nie działają na zasadzie hokus-pokus. Ich owocność i w ogóle sens, jest uzależniony od wiary, czyli żywej więzi z Bogiem. Tylko w tym kontekście możemy oczekiwać, że spowiedź coś „da”, w przeciwnym razie będzie tylko jakimś uspokajającym obrzędem, ale tylko zewnętrznie – choroba (grzech) pozostanie. Dlatego zanim pójdzie się do spowiedzi, trzeba się nawrócić. Nawrócić to nie znaczy poprawić, ulepszyć, tylko zdać się całkowicie na Boga, zwrócić się ku Niemu, podobnie jak chory zdaje się na lekarza, do którego ma zaufanie, bo wszystko inne zawiodło i tylko jeszcze on jeden pozostał. Wtedy nie pozostaje nic innego jak zgodzić się na wszystko, co lekarz mówi i zapisuje – inaczej śmierć! W takiej sytuacji człowiek się nie zastanawia, czy kuracja mu się podoba, czy lekarstwa smakują – po prostu nie ma innego wyjścia. My też nie mamy innego wyjścia i ratunku z choroby grzechu, jak tylko zdać się na Boga.

Żal to nie jest kwestia wyrzutów sumienia czy dyskomfortu psychicznego z powodu swoich „grzesznych” uczynków – owe grzeszki są nieraz tak przyjemne, że nie wywołują żadnego dyskomfortu. Wręcz przeciwnie: żal ich żałować, samo ich wspomnienie wzbudza miły dreszczyk i tęsknotę.

Prawdziwy żal, wypływający z wiary polega na tym, że człowiek zgadza się z Bogiem, że jego czyny, nawet jeśli były przyjemne i miały dla mnie jakieś uzasadnienie, jakiś pozytywny sens, zgodzić się z Bogiem, że te czyny są złe, bo Pan Bóg tak mówi. A On wie lepiej. Wie, co mi szkodzi, a co nie i wie jaka kuracja jest potrzebna, podobnie jak dobry lekarz. A z lekarzem się nie dyskutuje, jeśli chce się wyzdrowieć. Z Bogiem też się nie dyskutuje, tylko się Go słucha. I jeśli Bóg mówi, że coś jest grzechem, to znaczy że muszę to uznać i odciąć się od tego grzechu, nawet jeśli kojarzy mi się on bardzo przyjemnie i miło go wspominam. Jeśli jesteś na takim etapie myślenia, że nie potrafisz żałować, to przynajmniej żałuj, że nie umiesz żałować. I wsłuchaj się, co mówi Bóg. A On rzadko kiedy poprzestaje na smaym tylko zakazie: nie wolno, nie cudzołóż! Zwykle podaje uzasadnienie, i to zawsze pozytywne, to znaczy dla naszego dobra, a nie by uprzykrzyć nam życie.

Druga sprawa: co innego wyobrażenia, co innego poglądy i przekonania, a jeszcze co innego fakty, a raczej akty (w znaczeniu filozoficznym: czyli czyny, decyzje). Wyobrażenia budujemy sobie na podstawie filmów, książek i wywołanych przez nie uczuć, a współczesna rozrywka ma na celu zwodzić nas na manowce, mamić i demoralizować. Swoich przekonań nie powinno budować się na doraźnych uczuciach czy inspiracjach filmowych. Przekonania chrześcijanina powinny wyrastać z wiary, nauki Chrystusa zawartej w Piśmie św. i zdrowym nauczaniu Kościoła (nie każdy ksiądz tę zdrową naukę zna i głosi). Spróbuj wgłębić się w naukę Chrystusa, zacznij czytać i studiować Pismo sw., dobrą literaturę pomocniczą, czasopisma (głównie „List” i ”Miłujcie się”) Tam znajdziesz dla siebie przekonującą argumentację i prawdę. A wtedy stopniowo znikną sprzeczności i rozterki.

Ks. Mariusz Pohl