Pytanie które narzuca się wielu „odrodzonym” chrześcijanom (słyszałem to od wielu osób z całego świata, m.in. za pośrednictwem IRC, a również CCN): Jak to jest, że gdy powracamy do wiary, zmagając się ze wszystkimi przeciwnościami losu, staramy się modlić, zmienić swoje życie, początkowo wszystko się „udaje”... cały świat się odmienia, ale bardzo często wkrótce potem wszystko wydaje się „walić na głowę”... Jak to zinterpretować: jako test naszej wiary (być może przy udziale szatana-adwersarza?), jako dzieło przypadku, jako skutek naszych przewin dokonanych w czasie „odradzania się”, tzn. w czasie gdy nie byliśmy na tyle silni aby oprzeć się wszelkim pokusom?

Doświadczam tego właśnie teraz, i chciałbym usłyszeć opinie ludzi którzy przeszli podobne koleje losu. Być może poprzez wymianę poglądów na ten temat wszyscy byśmy się czegoś nauczyli... Przyjaciele zalecali mi czytać Księgę Hioba. Musze przyznać ze nie brzmi to zbyt optymistycznie... chociaż wydaje mi się ze rozumiem ogólnie znaczenie tego fragmentu Biblii.

Michał

 

Zjawisko, które Pana intryguje w odniesieniu do wiary, dotyczy wielu innych dziedzin ludzkiej aktywności i ludzkich zaangażowań. Pamiętam takie oto wydarzenie: dowiaduję się, że moi młodzi znajomi - oboje niewiele ponad dwadzieścia lat, ludzie wspaniali i głębocy - w rok po ślubie rozchodzą się. Przeraziłem się. Jakoś udało mi się doprowadzić do spotkania w trójkę. Pytam, co się stało. Oni mi mówią, że się rozchodzą, bo się już nie kochają. Wtedy Pan Bóg zesłał na mnie łaskę niepohamowanego śmiechu. Mówię im tak: „To, że pierwsze zakochanie minęło i że zaczął się dla Was czas, kiedy jakby nie odczuwacie wzajemnej miłości, jest przede wszystkim szansą dla Waszego małżeństwa. Dotychczas kochaliście się, bo było Wam ze sobą dobrze. Czas obecny to wezwanie do pogłębienia Waszej wzajemnej miłości. Jeśli go nie zmarnujecie, nauczycie się postawy już nie takiej, że kocham Ciebie, bo mi z Tobą dobrze, ale postawy: kocham Ciebie, bo kocham, bo jesteś moim współmałżonkiem, kimś najbliższym spośród wszystkich ludzi na ziemi„.

Rzecz jasna, że sytuacja pewnego znużenia czymś obiektywnie bardzo wspaniałym nie zawsze ma powody tak jednoznacznie czyste. Mogą ją współtworzyć również jakieś nasze zaniedbania. Jednak istotne wydaje się to, że to co wspaniałe (wiara, małżeństwo, piękne zaangażowania społeczne, itd.) potrzebuje osiągnąć w nas jakieś minimum transcendencji wobec naszych subiektywnych stanów i odczuwań.

Jeśli idzie o biblijne zakorzenienie tego, co piszę, zwróciłbym uwagę zwłaszcza na List do Hebrajczyków, napisany właśnie do ludzi, na których przyszło jakby jakieś zmęczenie wiarą. Proszę sobie przeczytać np. Hbr 5,11nn czy 10,32nn. Ponadto warto sobie zrobić wypis z bardzo bogatego wątku biblijnego pt. „kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony”.

Pomódlmy się wzajemnie za siebie przynajmniej jeden raz.

o. Jacek Salij

 

Dlaczego nawracającemu się człowiekowi wszystko wali się na głowę? Być może dlatego, że on dopiero teraz widzi, że mu się wali... Wcześniej nie widział, a teraz widzi. Teraz wie. I nawet jeśliby to miał być jedyny wyraźny owoc nawrócenia, to chyba i tak warto się nawracać. Lepiej przecież mieć niewiele, ale mieć naprawdę. Na szczęście, poznawanie prawdy nie jest jedynym owocem poznawania Boga. Prędzej czy później sam się przekonasz, że tych owoców jest więcej, więc nie będę tu o tym pisał.

Podniosłeś niezwykle interesujący problem. Aktualny chyba dla nas wszystkich. Do pewnego stopnia streszcza go znane porzekadło: „Sprawiedliwemu wiatr w oczy”. A niesprawiedliwemu? Niesprawiedliwemu, jak się wydaje, wiatr wieje w żagle. Niesprawiedliwy płynie z wiatrem! Przysłowiowy niesprawiedliwy, czyli ów zwyczajny szary człowiek współczesny powinien być wobec tego człowiekiem szczęśliwym. Skoro życie nic go nie kosztuje, skoro płynie lekko, z wiatrem, to on powinien zarażać dobrym samopoczuciem tych, którzy jak my, utrudzeni i obciążeni grzechami chrześcijanie, muszą ciągle pod wiatr. On powinien mieć się zacznie lepiej od nas. Powinien szerzej się uśmiechać i mniej denerwować. Pogoda ducha powinna z niego promieniować jak ciepło z kaflowego pieca. Rzecz jednak w tym, że nic takiego się nie dzieje. Nic nie promieniuje. Nikt się nie uśmiecha. Dlaczego? Dlatego, że ludzi płynących z wiatrem po prostu nie ma. Owszem, bardzo wielu udaje, że właśnie tak płynie, że życie nic ich nie kosztuje, że się bawią. Ale wystarczy porozmawiać z nimi nieco szczerzej, wystarczy zadać parę poważniejszych pytań i wszystko pryska. Co gorsza, wielu pytań nie będzie ci wolno postawić. Niektóre pytania mogą ich śmiertelnie obrazić. Zwyczajny szary człowiek tylko niechętnie zgodzi się na rozmowę o śmierci i przemijaniu. Trudno mieć o to do niego pretensje, tyle że on równie niechętnie będzie rozmawiał o miłości! Będzie zakłopotany rozmową właściwie na wszystkie ważniejsze tematy. Rozmową! Nie życiem, ale nawet rozmową. Bardzo szybko się okaże, że właściwie większość, jeśli nie wszystkie z jego zainteresowań, te zawodowe i te najbardziej ludzkie, są rodzajem ucieczki od tego, co naprawdę ważne. Od życia i śmierci. Od kochania i przyjaźni. Od Boga. Jeśli jednak mimo wszystko uda Ci się zatrzymać owego szarego nowoczesnego człowieka przy czymś naprawdę ważnym, to zaraz nastąpi kolejny cud. Okaże się mianowicie, że rozmawiasz z kimś, kto płynie pod wiatr. Nie, to nie będzie twój wniosek. To on sam zacznie Cię przekonywać, że walczy z nawałnicą, że pokonuje wrogów, że się trudzi ponad siły i że nawet jego własni przyjaciele prokurują mu podłości. On płynie pod wiatr jeszcze bardziej niż ty. Jego sztorm jest jeszcze większy. Tyle tylko, że jego sztorm jest nieprawdziwy.

On zmaga się nie na niby. Życie naprawdę go kosztuje. On żyje z wysiłkiem, jest w ciągłym stanie napięcia, czego dowodem na to jest choćby to, że jedno małe pytanie o sens potrafi zupełnie wyprowadzić go z równowagi. Ale jego bój jest nierealny. Toczy się w pozornym świecie. Ani jego przyjaźnie, ani wyznania, ani nadzieje, ani nawet on sam - nie są do końca realne. Jego życie przypomina losy kogoś, kto raz pozwolił sobie na drobne kłamstewko, a potem stale musi wysilać się, żeby ono nie wyszło ono na jaw. Szczypta zaczynu zakwasza całe ciasto. Tylko po co to wszystko? Po co żyć czymś czego nie ma? Czy więc nie lepiej Tobie? Czy nie lepiej Tobie, który nie boisz się słowa grzech, śmierć, wieczność, odkupienie? Czy nie lepiej nam, którzyśmy grzesznikami, którzy się modlimy i którzy nie naszym wysiłkiem powstajemy z martwych? Czy nie lepiej nam podtapianym na co dzień przez życiowe fale, nam, którzy gdzieś tam w głębi duszy, na dnie serca i na dnie najtrudniejszych pytań żeglujemy gładko, bo nie o własnych siłach, na drugi brzeg? Czy nam, ochrzczonym z wody i z Ducha, nie łatwiej?

Prawdę powiedziawszy, wsłuchując się w Twoje pytanie chciałem napisać o czymś zupełnie innym. Chciałem pisać o tym, co zdarza się na różnych etapach nawrócenia, oraz o ciekawych sugestiach św. Ignacego Loyoli w tym względzie. Brak tu jednak miejsca, żeby do tego projektu teraz wracać. Żegnamy się zatem do innej okazji. Ważne tematy na pewno nigdy się nie wyczerpią.

Krzysztof Mądel SJ

 

Najpierw chcę podzielić się wrażeniem jakie odniosłem po przeczytaniu Pana listu (nie twierdzę, że tak jest, być może się mylę, to jest tylko moje odczucie). Wydaje mi się, że ludzie z Pana doświadczeniem spodziewają się, że odnalezienie się w Bogu przyniesie im stabilizację duchową i są zaskoczeni, kiedy okazuje się, że powrót do Boga nie oznacza spokoju, lecz wysiłek w utrzymaniu się przy Panu. Proszę się temu nie dziwić, raczej przyjąć do wiadomości, że opowiedzenie się za Chrystusem (podobnie jak przeciw Niemu) jest włączeniem się w walkę duchową. Świat jest wielką areną, od wieków toczy się na niej walka Królestwa ciemności z Królestwem Bożym, przyjście Syna Bożego, było punktem zwrotnym w tej walce. W Jezusie Królestwo Boże pokonało szatana i każdy kto przyłącza się do Chrystusa powiększa to Królestwo i umniejsza panowanie szatana.

Nawiązując do pytania, myślę, że we wszystkich tych przypuszczeniach tkwi trochę prawdy. To, co Pan doświadcza jest po trosze próbą, po trosze atakiem zła, po trosze grą naszych namiętności.

Z cała pewnością są to napaści szatańskie, szatan nigdy się nie podda i zrezygnuje z walki o dusze nasze, ciągle usiłuje on odwieść wierzących od Jezusa; proszę choćby zajrzeć w Mt 12, 43-45 i 1P 5,8. Nie można jednak wszystkie zwalać na szatana, bo było by to naiwnością.

Jest to także próba, ale nie kara za błędy, bo Bóg nie jest mściwy, lecz łaskawy. Kiedy wracamy do Boga i odkrywamy na nowo Jego miłość prędzej lub później zostaniemy wystawieni na próbę, ale jest to jakby trening. Próba uzmysławia nam, że bez pomocy Jezusa nic uczynić nie możemy, to też ma raczej skutki błogosławione. Ona nie ma nas zniechęcać, lecz odwrotnie, mobilizować do ściślejszego przylgnięcia do Boga.

Próba odsłania przed nami także rany naszej duszy, słabe miejsca naszej duchowości, to wszystko, co jeszcze jest nie przeniknięte łaską. To obszary naszej osobowości, które są poddane naszym namiętnościom. Także świat, czyli ludzie nie oddani Jezusowi w swoich sercach, będą na nas oddziaływać swoimi opiniami. Wydaje mi się, że ten stan bardzo dobrze oddają słowa Jezusa Łk 12,49-53.

Na koniec dedykuję Panu 2 fragmenty z Tm: 2 Tm 3,12-13 i 1Tm 6, 11-14.

Ks. Tomasz Stroynowski