www.mateusz.pl

JACEK ŚWIĘCKI

Nauka nadziei

 

 

(2)

Lecz oto dziesięć cudownych dni skończyło się, a okrutna rzeczywistość, na krótko tylko zdetronowana, coraz natarczywiej zaczynała na powrót dawać znać o sobie. W czasie letnich wakacji ogarnęła mnie ni to chandra, ni to gniew, a właściwie jakieś straszne poczucie bezsilności, podobne chyba tylko do uczuć miotających uczniami powracającymi do Emmaus.

Czy wiara to rzeczywiście tylko opium dla ludu? Czy Słowo Boże naprawdę zawsze czyni to co twierdzi? A może jest zupełnie niemocne na tym świecie, skoro nawet Izrael, naród wybrany, mimo tylu wspaniałych obietnic, które otrzymał za posrednictwem proroków, przez tyle już wieków cierpi jedno niekończące się pasmo nieszczęść i upokorzeń? Na to wszystko nałożyły się jeszcze obawy co do mej przyszłej pracy i rodziny: z dnia na dzień pogrążałem się w coraz większym koszmarze wątpliwości i niepewności. A tymczasem na początku roku akademickiego czekało mnie przygotowanie kolejnego kręgu biblijnego…

Nagle poczułem, jak bardzo jestem do tego niezdolny, jak bardzo to zobowiązanie – jeszcze rok temu entuzjastycznie podjęte – stawało się dla mnie jakimś potwornym, przygniatającym ciężarem. Z rozpaczą myślałem: o czym ja im TERAZ będę opowiadał? O niezrealizowanych marzeniach Boga względem ludzkości, którymi zapełnione są księgi biblijne? O tym że w Chrystusie zostaliśmy już wprawdzie wszystkim obdarowani, ale w tym życiu nigdy nie będziemy w stanie tego zobaczyć na własne oczy? Że niczym umierający Mojżesz widzimy tylko z daleka Ziemię Obiecaną, ale wejść do niej na razie nie możemy? Niczym Jeremiasz wołałem:

Dlaczego mój ból nie ma granic,
A moja rana jest nieuleczalna, niemożliwa do uzdrowienia?
Czy będziesz więc dla mnie jakby zwodniczym strumieniem, zwodniczą wodą? (Jer 15.18)

Lecz gdzie w tym wszystkim szukać nadziei NA DZIŚ, a nie na przyszłe życie pozagrobowe?

I wtedy zadźwięczał w mych uszach fragment z Kręgu Biblijnego Brandstaettera. Otóż przypomniałem sobie, że gdy Pan Roman przeżywał jakąś niezłą depresję, zauważył, że pewien natchniony mędrzec Izraela przestrzega: Nie mów: Jak się to dzieje, że dawne dni były lepsze niż obecne? – Bo nieroztropnie o to się pytasz (Koh 7,10).

Ach Kohelet, ten skończony pesymista, wsławiony powiedzeniem Marność nad marnościami… Cóż, przy pierwszej lekturze nie za bardzo mnie ta księga przekonała, miałem wręcz wrażenie, że pełna jest wzajemnych sprzeczności, tak jakby jej autor miotał się miedzy najróżniejszymi poglądami i filozofiami za bardzo nie wiedząc co dla siebie wybrać!

Mechanicznie przebiegłem wzrokiem pierwszy rozdział, potem drugi, trzeci… i nagle uświadomiłem sobie, że to co czytam odpowiada dokładnie temu, co sam przeżywam! Tak, w tym momencie wiedziałem już, że żadna inna księga nie nadaje się do tego, abym mógł sensownie w nią wejść i wspólnie zastanowić się nad jej przesłaniem z uczestnikami kręgu biblijnego. O tym jednym mędrcu mogłem wtedy mówić z całym przekonaniem: żaden inny tekst czy temat nie wchodził po prostu w grę.

I ten właśnie semestralny cykl kręgu pamiętam do dziś najlepiej: może nie tyle to, co mówiłem, ale to, co czułem, to co odczuwało moje zbolałe serce, które chciało w tym momencie uchwycić się czegokolwiek. I to, że brała w nim udział ogromna ilość uczestników: czasami nawet po pięćdziesięciu studentów, ledwo mieszczących się w salce. Skąd nagle ten dziwny tekst, trochę „obrazoburczy”, jakby nie pasujący do Biblii, mógł wzbudzić tak duże zainteresowanie? Jakże pozory mylą: wszyscy wtedy czuliśmy, że to twarde Słowo nie kłamie, mówiło nam o życiu takim jakie jest. Nie pocieszało nas przyszłym życiem pozagrobowym: wręcz przeciwnie, twierdziło, ze na Szeolu – krainie zmarłych – wszystko się kończy. Ale paradoksalnie tydzień po tygodniu wlewało w nas jakąś tajemniczą NADZIEJĘ silniejszą od otaczającej beznadziei.

Wtedy nie mogłem tego precyzyjnie ująć w słowa. Pozwól zatem, Czytelniku, że spróbuję uczynić to dla Ciebie raz jeszcze, gdyż lekcja udzielona mi przez Koheleta okazała się być w mym życiu tak ważna, iż bez niej być może zakończyłoby się ono już dawno temu katastrofą. Tak, tę księgę nieczęsto się w Kościele słyszy, bo ma opinię trudnej, dziwnej i przez to, w opinii niektórych, mogłaby co niektórym wiernym sporo „namieszać w głowie”. Ja zaś mam mam wciąż nieodparte wrażenie, że jest ona lekarstwem, do którego wprawdzie rzadko się sięga, lecz które w trudnych okolicznościach staje się niezastąpione.

A Ewangelia? – zapytasz zapewne. Czy ona nie powinna nam zawsze i wszędzie wystarczać? Czyż to Ona nie jest odpowiedzią na wszystko? To prawda. Lecz odpowiedź domaga się najpierw poprawnie postawionego pytania. Gdy stawiamy Bogu bezsensowne pytania, Jego odpowiedzi są dla nas co najmniej dziwne, a czasami nawet irytujące. Otóż Kohelet pyta o sens życia w mistrzowski sposób, nawet jeśli jego pytania przypominają układ nierozwiązywalnych równań. Wie on wprawdzie, że rozwiązanie istnieje, choć zna je tylko sam Bóg. Dopiero Ewangelia precyzuje, że to Jezus z Nazaretu stanowi owo jedno jedyne rozwiązanie równania Koheleta i niedwuznacznie stwierdza, że inne rozwiązania nie istnieją. Przyznaję jednak, że dopiero słowa papieża, które padły w czasie jego pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny pozwoliły mi to spostrzec.

Słowo o Mędrcu

Kim był Kohelet? W jakich żył czasach?

Początkowy wiersz Słowa Koheleta, syna Dawida, króla w Jeruzalem (Koh 1.1) może nas wprowadzić w błąd. Qahal znaczy po hebrajsku tyle co zgromadzenie, a to tłumaczy się na grecki jako ekklesia, a na polski… kościół. Qohelet jest słowem pochodnym: jest w dodatku rodzaju żeńskiego (!) i może oznaczać mównicę (ambonę? – kazalnicę?), z której poucza się zgromadzenie. Autorowi księgi nadano zatem mocno symboliczne imię Urzędu Nauczycielskiego. Jest on mędrcem, nauczającym Lud Wybrany w Bożym imieniu.

Ponadto jest on nazwany synem Dawida. Czy oznacza to, że autorem księgi jest sam król Salomon?

Dokładna analiza tekstu wykazuje, że jest to niezwykle mało prawdopodobna hipoteza. W kulturze hebrajskiej określenie kogoś lub czegoś synem oznaczać może w skrajnych przypadkach tylko przynależność lub cechę charakteru (np. ewangeliczni synowie gromu, syn weselnego namiotu itp.). Określenie to może także oznaczać przynależność do rodu: w ten sam sposób św. Józef też jest synem Dawida na równi z Salomonem!

Tak więc Kohelet pochodzi przypuszczalnie z rodu Dawida, ale być może tytuł ten sugeruje tylko to, że jego osobiste doświadczenie życiowe, które nam w Księdze przekazuje, przypomina koleje życia króla Salomona. Analiza krytyczna tekstu (język, aluzje do pewnych wydarzeń i praktyk, wolne cytaty z greckich autorów) wskazuje niewątpliwie, że powstał on w drugiej połowie trzeciego wieku przed Chrystusem, a nie w dziesiątym wieku, w którym żył Salomon.

Trzeci wiek jest dla Izraela raczej trudnym wiekiem i to wcale nie dlatego, że jest on wtedy jakoś szczególnie prześladowany. Jest to bowiem wiek dominacji greckiej kultury na całym Bliskim Wschodzie po podbojach Aleksandra Macedońskiego. Gdy po śmierci wielkiego zdobywcy jego czterej generałowie po dwudziestoletnich wojnach domowych zdołali wreszcie rozdzielić między sobą ogromne imperium, Palestyna wraz z Jerozolima przypada Ptolemeuszom, którzy zawładnęli byli Egiptem. Lecz elity Izraela są bardzo podzielone co do akceptacji hellenistycznych monarchów osiadłych w Aleksandrii: niektórzy woleliby zapewne ich konkurentów, to jest Seleucydów sprawujących rządy nad Syrią, Mezopotamią i Azją Mniejszą z Antiochii. Stąd zapewne bierze się też refleksja Mędrca:

A jeśli drzewo upadnie
– na południe czy też na północ –
na miejscu, gdzie upadnie, tam leży. (Koh 11.3b)

W polskiej wersji sprzed zburzenia muru berlińskiego należałoby raczej czytać: Czy spadło się na wschód, czy też na zachód od żelaznej kurtyny, trzeba się z tym faktem pogodzić. Gdy to zrozumiałem, pojąłem dlaczego Kohelet stał mi się aż tak bliski: podobnie jak my, Polacy, swe geopolityczne poglądy mógł wyrażać tylko w skryty, aluzyjny sposób. Podszycie się pod Salomona mogło być jednym z elementów zastosowanego kamuflażu.

Przesada? Nie sądzę, gdyż księga pełna jest takich oto znamiennych fragmentów:

W myślach nawet swoich nie złorzecz królowi
ani w sypialni swojej nie przeklinaj możnego,
bo ptactwo powietrzne zaniesie głos,
a to, co skrzydlate, doniesie słowa. (Koh 10.20)

Lecz „ściany mające uszy” nie były bynajmniej najważniejszym zmartwieniem Izraelitów poddanych nowemu systemowi politycznemu tak przecież innemu od obyczajów poprzednio panujących Persów. Okrutny system dzierżawczo-podatkowy stosowany w monarchiach hellenistycznych wysysał z nich coraz więcej witalnych środków, a nieustanne konfrontacje na linii Antiochia – Aleksandria pogłębiały poczucie prowizorium i nieustannego zagrożenia wojną, mimo pozornego pokoju. Zaś wszechobecna grecka kultura i język rzucała wyzwanie tradycyjnej wierze opartej na przekazie Patriarchów, Mojżesza i Proroków. Pozycja i autorytet jerozolimskiego arcykapłana były stale zagrożone, gdyż helleński sposób życia i myślenia zwiódł wielu. Tradycyjne opinie biblijnych mędrców zapewniających, że szczęście wynika ze skrupulatnego przestrzegania Prawa, wystawione były na ciężką próbę: były to bowiem czasy bezkarności bezwzględnych dorobkiewiczów, a niepomyślne dla sprawiedliwych lub po prostu zwyczajnie po ludzku uczciwych. Tak, to wszystko było niezwykle podobne do rzeczywistości, w której przychodziło mi wtedy żyć…

I w tej to właśnie sytuacji pojawia się Mędrzec. Czy po to, by rozprawić się z nowymi greckimi obyczajami i pobudzić rodaków do obrony wiary i ojczyzny? Otóż nie, taki profil gorliwego Izraelity pojawi się dopiero parędziesiąt lat później, w czasie powstania machabejskiego. Na razie Kohelet nie chce z niczym i z nikim walczyć. Jego metoda polega na dialogu, na harmonizowaniu tego, co w greckiej poezji i filozofii jest dobre z hebrajską skarbnicą Mądrości Objawionej. Zna on dobrze wielu greckich autorów, zaś jego znajomość Biblii… Cóż, na początku wydaje się, że jest powierzchowna, że jego przysłowia i uwagi przeczą wielu twierdzeniom zapisanym w Prawie, Prorokach i Psalmach. Może to nas bardzo dezorientować, dopóki nie zauważymy, że grecka kultura postawiła po raz pierwszy przed żydami problem indywidualnego (a nie tylko zbiorowego, narodowego) sensu życia i odpłaty za dobre uczynki, na które Biblia w stanie z 3go wieku prz. Chr. gotowej odpowiedzi jeszcze nie miała. Kohelet nie waha się podjąć wyzwania. Jest przy tym w swych egzystencjalnych analizach uczciwy: nie usiłuje przemalować na różowo trudnej rzeczywistości, aby uzasadnić niewzruszoność Bożych obietnic wobec sprawiedliwych. Szuka jednak odpowiedzi w swej własnej duchowej tradycji konfrontując ją z pogańską mądrością: jest uczonym, co czerpie swe bogactwa z nowego i ze starego skarbu (por. Mt 13.52).

Żydzi zaczęli wierzyć w indywidualne zmartwychwstanie dopiero w czasie powstania machabejskiego tj. w połowie drugiego wieku prz. Chr. Świadectwem tej wiary jest dwunasty rozdział księgi Daniela i liczne fragmenty Drugiej księgi Machabejskiej. Jeszcze późniejsza księga Mądrości (z początku pierwszego wieku prz. Chr.) co do chwalebnego losu niesłusznie zgładzonych sprawiedliwych nie ma już żadnych wątpliwości, na co wskazuje następujący fragment:

A dusze sprawiedliwych są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka.
Zdało się oczom głupich, że pomarli,
zejście ich poczytano za nieszczęście i odejście od nas za unicestwienie,
a oni trwają w pokoju.
Choć nawet w ludzkim rozumieniu doznali kaźni,
nadzieja ich pełna jest nieśmiertelności.
Po nieznacznym skarceniu dostąpią dóbr wielkich,
Bóg ich bowiem doświadczył i znalazł ich godnymi siebie.
Doświadczył ich jak złoto w tyglu i przyjął ich jak całopalną ofiarę.
W dzień nawiedzenia swego zajaśnieją i rozbiegną się jak iskry po ściernisku.
Będą sądzić ludy, zapanują nad narodami, a Pan królować będzie nad nimi na wieki.
Ci, którzy Mu zaufali, zrozumieją prawdę, wierni w miłości będą przy Nim trwali:
łaska bowiem i miłosierdzie dla Jego wybranych.
A bezbożni poniosą karę stosownie do zamysłów,
bo wzgardzili sprawiedliwym i odstąpili od Pana:
nieszczęsny bowiem, kto mądrością gardzi i karnością.
Nadzieje ich płonne, wysiłki bezowocne, bezużyteczne ich dzieła. (Mdr 3.1-11)

Momentami nawet wydaje się nawet, że autor księgi Mądrości, też podający się skądinąd za Salomona, gwałtownie przeczy twierdzeniom Koheleta! Zauważmy jednak, że Kohelet jest mędrcem poszukującym, a jego księga jest bardziej świadectwem życia niż zbiorem dogmatów. Gdyby jego realistycznych refleksji zabrakło, wiara w zmartwychwstanie nie wybuchłaby chyba aż z taką siłą w niecały wiek po jego śmierci.

Nie jest też Kohelet cytowany w Nowym Testamencie, ale nie ma w tym nic dziwnego: w czasach Chrystusa nie uważano jeszcze jego księgi za natchnioną. Faryzeusze byli z początku zdecydowanie przeciwni włączeniu jej do kanonu, gdyż w ich opinii miała ona przeczyć doktrynie o zmartwychwstaniu. Dopiero pod koniec pierwszego wieku po Chr. zgromadzeni w Jaffie mędrcy Izraela, zapewne pod wrażeniem szoku wywołanego zburzeniem Świątyni, uznali w głosie mówiącym o czasie burzenia i czasie budowania (Koh 3.3) autentyczny głos Boga Izraela.

 

1  |  2  |  3  |  4  |  5  |  6  |  7  |  następna strona

 

 

 

© 1996–2005 www.mateusz.pl