www.mateusz.pl

JACEK ŚWIĘCKI

Nauka nadziei

 

 

(7)

Pożytek mądrości

10. (8) Kto kopie dół, ten może weń wpaść, a tego, kto mur rozwala, ukąsić może żmija. (11) Jeżeli żmija ukąsi, nim doszło do zaklęcia, traci swój zysk zaklinacz. (9) Kto wyłamuje kamienie, może się o nie skaleczyć, kto rąbie drwa, naraża się na niebezpieczeństwo. (10) Jeśli siekiera się stępi, a nie naostrzy się jej, trzeba zwiększyć wysiłek. Pożyteczna jest wtedy mądrość, by osiągnąć powodzenie.

6. (8) Bo czym góruje mędrzec nad głupcem? Czym biedny, co wie, jak radzić sobie w życiu? 10. (2) Serce mędrca zwraca się ku prawej stronie, a serce głupca ku lewej. (15) Głupiec tak się męczy wysiłkiem, że nie potrafi nawet dotrzeć do miasta. (3) Nawet gdy głupiec idzie drogą, brakuje mu rozwagi i mówi o każdym: To głupiec. (12) Słowa z ust mędrca są przyjemnością, lecz usta głupca gubią jego samego. (13) Początek słów jego ust to głupstwo, a koniec jego mowy to wielkie szaleństwo.

8. (1) Któż jest jak mędrzec i któż poznał znaczenie rzeczy? Mądrość człowieka rozjaśnia jego oblicze, tak iż surowy wyraz jego twarzy się zmienia. 7. (11) Lepsza jest mądrość niż dziedzictwo, i z większym pożytkiem dla tych, którzy widzą słońce. (12) Bo w cieniu mądrości, jak w cieniu pieniądza; a większa jest jeszcze korzyść z poznania mądrości: darzy życiem tego, który ją posiada. (19) Mądrość czyni mądrego silniejszym niźli dziesięciu mocarzy, którzy są w mieście. (7) Lecz rzecz przywłaszczona może ogłupić mędrca, a przekupstwo czyni serce przewrotnym.

9. (17) Spokojne słowa mędrców więcej znaczą niż krzyk panującego wśród głupców. (18) Lepsza jest mądrość od narzędzi wojennych, lecz jeden grzesznik popsuć może wiele dobrego. 10. (1) Nieżywa mucha zepsuje naczynie wonnego olejku. Bardziej niż mądrość, niż sława zaważy trochę głupoty.

9. (13) Ale i taki przykład mądrości widziałem pod słońcem, a wielką mi się ona wydawała: (14) Małe miasteczko, i mężów w nim niewielu. I naszedł je potężny król, a wkoło je otoczywszy zbudował przeciwko niemu wielkie machiny oblężnicze. (15) I znalazł się w nim człowiek biedny, lecz mądry, i ten uratował miasto dzięki swej mądrości. A nikt nie pamięta o tym biednym człowieku. (16) Więc powiedziałem: Lepsza jest mądrość niż siła. Lecz mądrość biednego bywa w pogardzie, a słowa jego nie mają posłuchu.

(11) A dalej widziałem pod słońcem, że to nie chyżym bieg się udaje, i nie waleczni w walce zwyciężają. Tak samo nie mędrcom chleb się dostaje w udziale ani rozumnym bogactwo, ani też nie uczeni cieszą się względami, bo czas i przypadek rządzi wszystkim. (12) Bo też i nie zna człowiek swego czasu, jak ryby, które się łowi w sieć zdradliwą, i jak ptaki w sidła schwytane. Jak one, tak uwikłani zostaną ludzie w złej chwili, gdy spadnie na nich znienacka.

11. (1) Wyrzuć swój chleb na powierzchnię wód – a przecież po wielu dniach odnaleźć go możesz. (2) Rozdaj część między siedmiu czy nawet ośmiu, bo nie wiesz, co może się złego przydarzyć na ziemi. (3) Gdy chmury napełnią się deszczem, wylewają go na ziemię. A jeśli drzewo upadnie – na południe czy też na północ – na miejscu, gdzie upadnie, tam leży. (4) Kto baczy na wiatr, nie będzie siał, a kto ma chmury patrzy, nie będzie zbierał. (5) Jak nie wiesz, którą drogą duch wstępuje w kości, co są w łonie brzemiennej, tak też nie możesz poznać działania Boga, który sprawuje wszystko. (6) Rano siej swoje ziarno i do wieczora nie pozwól spocząć swej ręce, bo nie wiesz, czy wzejdzie jedno czy drugie, czy też są jednakowo dobre.

(7) Przyjemne jest światło i miło oczom widzieć słońce. (8) Tak więc jeżeli człowiek wiele lat żyje, ze wszystkich niech się cieszy i niech pomni na dni ciemności, bo będzie ich wiele. Wszystko, co ma nastąpić, to marność. (9) Ciesz się, młodzieńcze, w młodości swojej, a serce twoje niech się rozwesela za dni młodości twojej. I chodź drogami serca swego i za tym, co oczy twe pociąga; lecz wiedz, że z tego wszystkiego będzie cię sądził Bóg! (10) Więc usuń przygnębienie ze swego serca i oddal ból od twego ciała, bo młodość jak zorza poranna szybko przemija.

12.(1) Pomnij jednak na Stwórcę swego w dniach swej młodości, zanim jeszcze nadejdą dni niedoli i przyjdą lata, o których powiesz: Nie mam w nich upodobania; (2) zanim zaćmi się słońce i światło, i księżyc, i gwiazdy, i chmury powrócą po deszczu; (3) w czasie, gdy trząść się będą stróże domu, i uginać się będą silni mężowie, i będą ustawały kobiety mielące, bo ich ubędzie, i zaćmią się patrzące w oknach; (4) i zamkną się drzwi na ulicę, podczas gdy łoskot młyna przycichnie i podniesie się do głosu ptaka, i wszystkie śpiewy przymilkną; (5) odczuwać się nawet będzie lęk przed wyżyną i strach na drodze; i drzewo migdałowe zakwitnie, i ociężałą stanie się szarańcza, i pękać będą kapary; bo zdążać będzie człowiek do swego wiecznego domu i kręcić się już będą po ulicy płaczki; (6) zanim się przerwie srebrny sznur i stłucze się czara złota, i dzban się rozbije u źródła, i w studnię kołowrót złamany wpadnie; (7) i wróci się proch do ziemi, tak jak nią był, a duch powróci do Boga, który go dał. (8) Marność nad marnościami – powiada Kohelet – wszystko marność.

Ostatni fragment Księgi zdaje się odpowiadać na pytanie: jeśli sprawy ludzkiego życia przedstawiają się tak tragicznie, to czy w ogóle warto być mądrym? Przecież mądry schodzi do Szeolu tak samo jak głupi i cóż mu po jego wielkiej wiedzy!

Otóż dla Koheleta różnica istnieje: w okrutnym, opanowanym przez zło świecie, trzeba nabyć sporo umiejętności, by się nie zatracić. Podobnie też Pan Jezus radzi Apostołom, by byli przewrotni niczym węże, a łagodni jak gołębie (Mt 10.16). Prawdziwa mądrość daje człowiekowi pokój i radość, jest błogosławieństwem jego życia. Lecz nie chroni ona przed nieszczęściami, powtarza raz jeszcze nasz natchniony Mędrzec, nie daje chleba, sławy i powodzenia. Więc po cóż ją nabywać? Po to by zachować nadzieję. Nadzieję na co? Że doczekamy lepszych czasów? Że Bóg wynagrodzi krzywdy życia doczesnego w życiu pozagrobowym?

Nie, nie, tego Kohelet nie mówi. Stwierdza tylko: Jak nie wiesz, którą drogą duch wstępuje w kości, co są w łonie brzemiennej, tak też nie możesz poznać działania Boga, który sprawuje wszystko.

Tak też Chrystus w rozmowie z Nikodemem stwierdza: Trzeba wam narodzić się na nowo (J 3.7). A Boży wiatr wieje tam gdzie chce i nie wiadomo dokąd zaprowadzi tego, kto poddaje się Jego tchnieniu. Kto chce to z góry przewidzieć i wiedzieć dokładnie, co z tego wyjdzie, ten się na wymagane zawierzenie nigdy nie zdecyduje.

Kohelet intuicyjnie czuje, że w człowieku słuchającym Bożego Głosu rodzi się jakaś nowa istota i to sprawia, że jest on „przy nadziei” pomimo otaczającej go beznadziei. Nawet jeśli nie wie, kim to jest brzemienny.

Tak, tylko poczętej bez grzechu Matce Bożej, Miriam z Nazaretu, dane było stać się w pełni świadomą tego kim to jest brzemienny słuchający Słowa Bożego i strzegący Go (Łk 11.28). Doniosła ona i dala światu od zawsze przezeń oczekiwanego Nowego Adama. To z niej poczęty Syn Boży jest jedyną rzeczywistą nadzieją Koheleta.

Roman Brandstaetter zwierza się w swoim „Kręgu biblijnym”, że postanowił kiedyś napisać opowieść o tym, co by się działo na świecie, gdyby Chrystus nie istniał. Gdy zacząłem obmyślać – pisze autor – akcję i konflikt, charaktery osób, stosunki polityczne i społeczne,(...) doznałem wrażenia, jakby z głębi czasu zionęła ku mnie potworna otchłań niemożliwa do określenia. W żaden sposób nie mogłem sobie wyobrazić nieobecności Chrystusa w ludzkich dziejach. (...) Nie zdołałem wykrzesać z siebie ani jednego obrazu. Tworzywo okazało się jałową miazgą, której nie umiałem nadać kształtu. Stanąłem oko w oko z demoniczną próżnią, w której ani siebie, ani sensu świata nie mogłem odnaleźć.

 

Jak tę nadzieję w sobie podtrzymać? Rzucaj swój chleb na wodę – mówi Kohelet – a po dłuższym czasie go odnajdziesz.

Skąd ta dziwna rada? Otóż niektórzy egzegeci dopatrują się tu zachęty do ryzyka. Mędrzec zdaje się bowiem mówić: czyń podobnie jak handlarze załadowujący statki zbożem i wysyłający je przez morze. To pewne, że wiele z nich zatonie, lecz na końcu okaże się, że zysk znacznie przekroczył straty.

Rada Koheleta zdaje się być jednak znacznie głębsza jeśli tylko zważymy na to jakie znacznie hebrajska kultura przypisywała chlebowi i morzu. Tak więc chleb, podstawowa substancja, którą się człowiek karmi i która przedłuża jego istnienie, ma być rzucany na wody, w morskie otchłanie, groźne siedlisko demonów? W pierwszej chwili myślimy: tak czyni tylko szaleniec! Lecz wkrótce dostrzegamy, że w tym szaleństwie istotnie kryje się pewna metoda. Pan Jezus też mówi o ziarnie, które musi obumrzeć, by przynieść obfity plon (J 12.24). I on sam ryzykował bycie dobrym, rozdawał innym wszystko co mógł, choć przecież wiedział, że sieje swe ziarno w ogrodzie zawładniętym przez księcia tego świata. A potem sam stał się dla nas Chlebem, powierzył się naszym rękom i nie korzysta już odtąd z cherubowej straży, by go broniła przed zuchwalcami.

Kohelet zdaje się mówić: bądź dobry i czyn dobro, choć świat otaczający cię jest tak okrutny i bezsensowny. Owszem, z początku będziesz uchodzić za naiwniaka i słabeusza. Lecz tylko w ten sposób sprawisz, że tajemniczy embrion, który w sobie nosisz, nie umrze i zachowasz nadzieję. Żywi się on bowiem twym chlebem rzuconym na wody świata.

Rano siej swoje ziarno i do wieczora nie pozwól spocząć twej ręce, bo nie wiesz, czy wzejdzie jedno czy drugie, czy tez są jednakowo dobre.

Tak, nie przestawaj siać swego ziarna, mimo że pada ono przeważnie na ubitą drogę, na ciernie i osty, na skałę. Bo wreszcie padnie kiedyś też i na dobrą glebę, przynosząc plon stokrotny i początkowa rozrzutność ci się opłaci.

A czasu masz mało. Bo oto przychodzi nieubłagana śmierć i być może zejdziesz do Krainy Zmarłych zanim twa duchowa ciąża dobiegnie kresu. Ona jedna nie jest iluzją, podczas, gdy wszystko inne przemija. To ona jedna nadaje sens twojemu życiu.

Dlatego to nie poddajemy się zwątpieniu,
chociaż bowiem niszczeje nasz człowiek zewnętrzny,
to jednak ten, który jest wewnątrz,
odnawia się z dnia na dzień. (2Kor 4.16)

Epilog

(9) A ponadto, że Kohelet był mędrcem, wpajał także wiedzę ludowi. I słuchał, badał i ułożył wiele przysłów. (10) Starał się Kohelet znaleźć słowa piękne i rzetelnie napisać słowa prawdy. (11) Słowa mędrców są jak ościenie, a zdania zbiorów przysłów – jak mocno wbite gwoździe. Dane tu są przez pasterza jednego.

(12) Ponadto, mój synu, przyjmij przestrogę: Pisaniu wielu ksiąg nie ma końca, a wiele nauki utrudza ciało. (13) Koniec mowy. Wszystkiego tego wysłuchawszy: Boga się bój i przykazań Jego przestrzegaj, bo cały w tym człowiek! (14) Bóg bowiem każdą sprawę wezwie na sąd, wszystko, choć ukryte: czy dobre było, czy złe.

A oto i mój epilog.

Choć intuicyjnie w czasie owego pamiętnego kręgu dobrze zrozumiałem przesłanie Koheleta, nie uwolniło mnie to od ulegania w życiu wielu jeszcze iluzjom. Pierwszy raz nadzieję wlewał we mnie Jan Paweł Drugi przez dziesięć niezapomnianych dni, drugi raz Kohelet przez całą ponurą jesień i zimę poprzedzającą radosny polski Sierpień. Pierwszy raz nadzieja załamała się gdy zbyt pospiesznie i pochopnie stwierdzałem, że teatr Wielkiego Aktora nie miał mocy nad beznadziejną sytuacją w jakiej znaleźliśmy się. A potem gdy postawiony przez biblijnego Mędrca na nogi stwierdzałem, że jednak to wszystko się spełnia i że wybawienie jest jednak blisko, bo przecież wzbudził między nami „Solidarność”, to wtedy właśnie nadeszła tragiczna grudniowa noc i poranek. Kolejny moskiewski gubernator ogłaszał właśnie wszem i wobec, że oto znów porządek panuje w Warszawie. I znów wydawało się, że głos powalonego wrażą kulą Papieża jest zdecydowanie słabszy od głosu tych, którym był on niewygodny.

Moja ojczyzna schodziła właśnie do Szeolu – krainy umarłych. Jej trwożliwy cień oczekiwał odtąd dnia, w którym Chrystus Zmartwychwstały wyprowadzi ją na światło dzienne. A ja, z ukrytą rozpaczą w sercu – choć przecież karmiącym się jeszcze wieloma naiwnymi złudzeniami łagodzącymi przejściowo mój ból – wsiadałem na warszawskim lotnisku do samolotu lecącego w stronę Algieru, by realizować to, w czym wtedy upatrywałem swoje spełnienie, nie obracając się nawet do tyłu, by zobaczyć w głębi płyty zapłakaną żonę.

Lecz zabierałem też z sobą na drogę egzemplarz Pisma Świętego z bardzo wyczytaną księgą Koheleta. I w czasie kolejnych wizyt Jana Pawła Drugiego w Ojczyźnie wsłuchiwałem się wytrwale w jego stanowczy głos, zagłuszany przez potężnego przeciwnika nie tylko w Polsce, ale także w Oranie, Paryżu i Nowym Jorku.

Modlitwa do Ducha, który wieje gdzie chce

Boży Wietrze
Łagodne Tchnienie
Życiodajna Bryzo

Spójrz na mnie
Nikomu nie potrzebny papier
Przeganiany z miejsca na miejsce
Podmuchem huraganu
Zawiłej ludzkiej historii

I w swej dobroci
Spraw
By zbyteczny śmieć
Stał się listem
Pisanym na żywej tablicy serca
I wpadł do rak
Które niewiele wiedzą o twej matczynej tkliwości

Które wciąż ulepszają świat
Rozpływający się między palcami niczym wodne opary
Które marzą i walczą
Choć czują, że są osaczone

I napełnij je Twoim Tchnieniem
Twym ziarnem
Twym farszem
Twymi dziełami

Chwyć je
Unieś w górę
I delikatnie przenieś
Do Królestwa Żyjących
W czas wypełnienia

Luksemburg, czas Wielkanocny 1998

Dopisek po śmierci Ojca Świętego Jana Pawła Drugiego

Gdy dziś cała Polska opłakuje swojego Wielkiego Rodaka, ciśnie mi się spontanicznie następująca refleksja:

Karol Wojtyła, od młodości postawiony w obliczu konfrontacji tradycyjnego chrześcijańskiego światopoglądu najpierw z nazizmem, a potem z marksizmem, szedł od początku swej duchowej drogi śladami biblijnego Mędrca. Zajmowały go przecież te same kwestie egzystencjalne, usiłował odnaleźć człowieka w jego zagubieniu i ukazać mu trudną drogę do szczęścia. Nie tylko w pracy naukowej, nie tylko na niwie duszpasterskiej, ale przede wszystkim w szczerości własnego świadectwa i odważnym stawianiu czoła wyzwaniom swojego własnego życia.

To cóż, że jego kazania, artykuły i książki – a potem encykliki i adhortacje – uchodziły za trudne, „elitarne”, a nawet kontrowersyjne. Podejmując ryzyko dialogu i opierając się niewzruszenie na dziedzictwie wiary swych wielkich poprzedników potrafił przezwyciężyć intelektualny kryzys pustoszący ducha braci w wierze i ukazać im nowe perspektywy, podobnie jak jego biblijny poprzednik z trzeciego wieku przed Chrystusem.

Tak jak Koheleta, Karola Wojtyłę interesował przede wszystkim człowiek, a nie „obrona wiary ojców” czy też działanie „w interesie Szacownej Instytucji”. Nawet Urząd Piotrowy niczego w tej perspektywie nie zmienił: ten papież nie tyle bronił Kościoła przed wszelkimi rzeczywistymi czy też wyimaginowanymi wrogami, co sam wdzierał się brawurowo, niczym Boży husarz, na teren przeciwnika, aby wyrywać posępnym krainom mroku i śmierci kolejnych ludzi, grupy społeczne i narody, na podobieństwo Chrystusa zstępującego do otchłani. Wiedział, że wiara chrześcijańska ma o tyle sens, o ile rozwiązuje zagadkę sensu ludzkiego życia, zagadkę odwiecznego przeznaczenia człowieka. Z własnego trudnego doświadczenia wiedział, że jej jedynym rozwiązaniem jest Bóg, który stał się Człowiekiem z miłości dla człowieka – Jezus Chrystus. I pokazywał każdemu z nas, jak to Rozwiązanie aplikować w jego własnym życiu.

Kohelet jeszcze nie znał Rozwiązania i choć wiedział, że ono istnieje, nie potrafił go ani doświadczyć, ani nazwać. Jego księga ukazuje nam „bez znieczulenia” tragizm świata, któremu brakuje Chrystusa. Karol Wojtyła, pouczający Zgromadzenie Wiernych (qahal) w ramach swego Urzędu Nauczycielskiego (qoheleth), napisał całym swym życiem podobną księgę, w której w koheletowy świat targany przez tragizm, absurd i beznadzieję wkracza z mocą Syn Boży i dokonuje cudu wskrzeszenia z martwych. To, co nam przekazał w dziedzictwie, to nadzieja, która zawieść nie może, skoro miłość już rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego (Rz 5,5).

To stało się udziałem milionów ludzi, to stało się też i moim udziałem, najpierw na moim emigracyjnym szlaku, potem juz z powrotem w wolnej Ojczyźnie.

Dzięki Wam, oboje Natchnieni Mędrcy!

Jacek Święcki

 

Warszawa, czas wielkanocny 2005, po odejściu Jana Pawła Drugiego do domu Ojca

 

 

1  |  2  |  3  |  4  |  5  |  6  |  7

 

 

 

© 1996–2005 www.mateusz.pl