www.mateusz.pl

JACEK ŚWIĘCKI

Nauka nadziei

 

 

(6)

Krótkie Intermezzo o Grzechu Pierworodnym

Połączenie początkowych rozdziałów księgi Rodzaju z koheletowymi sentencjami nie jest wcale sztucznym zabiegiem. Mędrzec jest wyraźnie pod jej wpływem, gdy głosi, że wszystko powstało z prochu i wszystko do prochu znów wraca (por. Koh 3,20 i Rdz 3,19). A współczesna egzegeza potwierdza, ze tzw. drugi opis stworzenia świata oraz pierwszych ludzi jest bardzo starym tekstem i mógł powstać na dworze króla Salomona.

Jeśli tak istotnie rzeczy się mają, stosunkowo łatwo dochodzimy do tego, skąd wzięły się pewne elementy niezrozumiałej dziś do końca narracji o raju, wężu i obu drzewach. Ewa zwiodła Adama, tak jak pogańskie żony zwiodły Salomona. Wąż był w tym czasie obiektem kultu wielu narodów i kultur otaczających Izrael i był nawet przez długi czas przechowywany w Świątyni jerozolimskiej. Otóż księgi Królewskie mówią, że król Ezechiasz kazał zniszczyć miedzianego węża zwanego Nechusztan, któremu Izraelici oddawali cześć (por 2Krl 18.4). Był to wąż, którego Mojżesz wywyższył na pustyni, by zapobiec pladze jadowitych żmij, lecz z czasem posłużył po prostu za wygodny pretekst, by móc wprowadzić do Izraela – niejako tylnymi drzwiami – atrakcyjny, pogański kult.

Drzewo życia też jest znane w mitologii mezopotamskiej. Księga Rodzaju stwierdza, że owszem, pośrodku ogrodu Eden stało takie drzewo, lecz człowiek zdaje się nic nie wiedzieć o jego istnieniu, nie dotarł doń, nie zerwał i nie spożył jego owocu. Natomiast pod wpływem węża zainteresował się innym drzewem, drzewem poznania dobrego i złego i wtedy właśnie nastąpiła katastrofa.

Niektórzy egzegeci zwracają uwagę na to, że sztuka europejska przedstawia drzewo poznania dobrego i złego zawsze pośrodku ogrodu, tak jakby chodziło o drzewo życia. Otóż jest to punkt widzenia węża, a nie Stwórcy. To właśnie kusiciel stwierdza, że zachwalany przez niego owoc daje życie, lecz Bóg nie chce, by człowiek Mu dorównał, dlatego nie pozwala mu go zrywać i spożywać. Marc Chagall przedstawia na jednym ze swych płócien wspaniale drzewo życia pośrodku Edenu, zaś drzewo poznania dobrego i złego jest malutkim krzakiem na peryferiach ogrodu. Wąż znajduje się właściwie już poza ogrodem i sykiem odwraca uwagę Ewy. Zahipnotyzowana Ewa nie patrzy już odtąd na środek ogrodu, lecz nurkuje pod niepozorny krzaczek.

Czym jest drzewo życia jeśli nie owym słuchającym sercem, o które prosił Salomon? A czym jest drzewo poznania dobrego i złego, jeśli nie zwykłą ludzką inteligencją i wolą, którym marzy jej się zmienianie ludzkiej natury według swojego widzimisię, decydowanie o tym, co dla człowieka ma być dobre lub złe i ignorowanie głosu Stwórcy?

Salomon, podobnie jak Adam, dał się zafascynować zakazanym owocem i odtąd jego serce przestało by wsłuchane w zbawienne instrukcje Bożego Ducha. W wyniku tego Izrael utracił cały swój dobrobyt, rozdzielił się na dwa królestwa, pogrążył w bratobójczych wojnach. Został po prostu wygnany z raju.

Kohelet bardzo często mówi poznałem (hebr. jada’): jest to jedno z kluczowych słów jego Księgi. Być może właśnie dlatego, że chce nam przekazać uniwersalne doświadczenie człowieka, który zerwał owoc z drzewa poznania dobrego i złego, i który ani szczęścia, ani też obiecanej nieśmiertelności nie osiągnął. Jego przesłanie demaskuje odwiecznego kusiciela ludzkości.

Cala Biblia opowiada o tym, jak Bóg usiłuje człowieka odwieść od drzewa poznania dobrego i złego i doprowadzić do drzewa życia. Daje mu Torę, to znaczy Prawo, które jest instrukcją w drodze. W drodze do drzewa życia właśnie. Lecz sama Tora drzewem życia jeszcze nie jest, jest tylko drogowskazem. Samo stosowanie się do przykazań jeszcze życia nie daje, zwiększa tylko szanse na odnalezienie go.

Bóg nie wygania człowieka z raju po to, by pozbawić go drzewa życia na zawsze. Owszem, wie, że po spożyciu zakazanego owocu przynoszącego śmierć człowiek znajduje się odtąd w zdegradowanym stanie uniemożliwiającym mu spożywanie owocu niosącego życie; dlatego też stawia Cheruby broniące dostępu do niego (por. Rdz 3.24). Zastanawiający jest w tym świetle fakt, że te same Cheruby odnajdujemy także nad Arką Przymierza; zabijały one wszystkich śmiałków chcących nią zawładnąć (por. Lb 17.27-28 i 2Sm 6.6-7). Dlaczego? Otóż dlatego, iż Bóg wiedział, że musi człowieka starannie przygotować do przyjęcia danego na początku i odrzuconego nieświadomie daru. Gdyby wetknął go człowiekowi za szybko, dar mógłby być podeptany i zniszczony.

Toteż w Pierwszym Przymierzu tylko Mojżesz miał prawo zbliżać się do Arki, gdzie Bóg przemawiał do niego spomiędzy dwóch Cherubów (por. Wj 25.22 i Lb 7.89). Tylko on jeden spośród wszystkich Izraelitów miał w sobie tyle bojaźni Bożej, by bezpiecznie zbliżać się do drzewa życia, zrywać jego owoce i przekazywać je swym współbraciom. Owszem, gdy wychodził z Namiotu Spotkania jego twarz promieniała (por. Wj 34.35): Boży ogień nie niszczył go, lecz przemieniał od wewnątrz.

W Nowym Testamencie tajemnica odrzuconego przez ludzkość na początku dziejów drzewa życia widoczna jest poprzez historię odrzucenia Syna Bożego na Krzyż. Lecz poprzez zmartwychwstanie Chrystusa zniszczone drzewo życia odżyło dla nas na nowo i odtąd mamy doń nieskrępowany dostęp. A dwa Cheruby w grobie Pańskim niczego już nie bronią, owszem, zachęcają uczniów do szukania Tego co umarł był, ale ożył (por Łk 24.4-7, J 20.11-12 i Ap 1.18).

Czym jest zatem grzech pierworodny? Spróbuje to wyrazić w następującej „przypowieści”:

Była sobie pewnego razu stacja kosmiczna, która miała być wystrzelona i umieszczona na pewnej dobrze określonej orbicie okołoziemskiej. Przy starcie początkowo wszystko przebiegało dobrze: załoga stacji szczegółowo stosowała się do radiowych instrukcji naziemnej wyrzutni rakietowej. Jedna z nich mówiła, iż nie należy uruchamiać pewnego niewielkiego dodatkowego silnika, zanim stacja nie znajdzie się na właściwej orbicie, gdyż w przeciwnym razie wszystko może się skończyć katastrofą o nieobliczalnych skutkach. Niestety w pewnej chwili odezwał się w odbiorniku glos: To ja, wasz dobry kolega. Uprzedzam was, że Centrala odpisała was na straty, chodzi jej wyłącznie o wypróbowanie jakiegoś eksperymentalnego, bardzo niebezpiecznego manewru, a technologia waszej stacji jest nie do końca sprawdzona. Jeśli jednak TERAZ uruchomicie ten mały zapasowy silnik, którego Centrala zabroniła wam używać, możecie liczyć na to, że wyjdziecie z opałów cało. Życzę powodzenia!

A gdy zakazany manewr został wykonany, okazało się, ze stacja weszła na jakąś zupełnie nieprzewidzianą, niebezpieczną orbitę, grożącą w każdej chwili spadkiem w ziemską atmosferę. Lecz załoga stacji tak przestraszyła się dyscyplinarnych konsekwencji swego czynu, że uszkodziła odbiornik poprzez który Centrala mogła jej przesyłać instrukcje. Odtąd jej dni są policzone. Co się teraz stanie?

No właśnie, cóż mogłaby uczynić centrala w naziemnej wyrzutni, jeśli nie spróbować wejść w kontakt z zagubioną stacja w jakiś nowy sposób, a po wyjaśnieniu sytuacji wysłać ratunkowy prom kosmiczny, który by przerobił ją na tyle, by mogła wejść na pierwotnie przewidzianą orbitę?

Nasz Stwórca nie uczynił z nami niczego innego, a nawet więcej niż to, gdyż w Jego przypadku nie cała załoga zbuntowanej stacji dała Mu się do końca przekonać! W pierwszej fazie, zwanej potocznie Starym Testamentem, chodziło o to, by uruchomić nowe łącza komunikacyjne – pomimo zepsutego nadajnika – przekazać podstawowe instrukcje, zwiększające szansę przeżycia na niestabilnej orbicie i ogłosić plan przyszłej akcji ratunkowej. W drugiej fazie, zwanej potocznie Nowym Testamentem, miała miejsce sama akcja ratunkowa. Zagrożona stacja otrzymała nowy, bardzo udoskonalony silnik i nowe nie mniej wyrafinowane środki komunikacyjne. Teraz może – jeśli tylko jej załoga się na to zdecyduje! – opuścić dawną orbitę i wejść we właściwą. W tej nowej sytuacji stosowanie się do dawnych instrukcji, umożliwiających proste przetrwanie dopóki nie przyjdzie obiecana pomoc, nie ma, oczywiście, żadnego sensu (wyjaśnia to cierpliwie w swoich listach św. Paweł).

Grzech pierworodny nie polega zatem na moralnej winie, z powodu której Bóg miałby się na ludzkość śmiertelnie obrazić, i którą trzeba było jakoś „wyrównać”, lecz na ontologicznej, tj. dotyczącej bezpośrednio ludzkiej natury, katastrofie, która nastąpiła w trakcie procesu stwarzania człowieka. Człowiek – zwiedziony przez przeciwnika i zanim został ostatecznie ukształtowany – uczynił cos, co go na trwale „genetycznie” okaleczyło. Uznał, że jego istota znajduje się w racjonalnej głowie, a nie w słuchającym sercu i tego się uparcie trzyma. Jest jak dzban co nie dal garncarzowi przylepić sobie ucha i jest odtąd bezużyteczny, sfrustrowany swym brakiem przystosowania do przewidzianej przez Stwórcę funkcji. Jeśli tego stanu rzeczy nie uzna i nie da się Garncarzowi ponownie uformować i wypalić – jest zgubiony.

Karol Wojtyła, podpisujący swe poematy jako Andrzej Jawień, wkłada w usta Adama zdanie w genialny sposób wyrażające ów odwieczny ludzki dramat:

Adam: „Od tylu lat żyję jak człowiek wygnany z głębokiej mojej osobowości, a równocześnie skazany na to, by ją zgłębiać”
Promieniowanie Ojcostwa, 1964

Pierwsza faza akcji ratunkowej jest przyjęcie słuchającego serca – na miejsce uszkodzonego pierwotnego odbiornika, który tylko z rzadka się odzywa gdy coś w nim „przeskoczy” i który wstydliwie nazywamy „głosem sumienia”.

Modlitwa o słuchające i słyszące serce

Ojcze,

Spójrz na mój wewnętrzny odbiornik
Który mi dałeś w dniu poczęcia.

Kiedyś był piękny i nowy
A teraz wciąż przerywa i trzeszczy
I łapie wciąż jakieś obce,
Rozwrzeszczane rozgłośnie.

A gdy już złapie Twą falę
Przeciwnik zagłuszą ja bezlitośnie
I krótko cieszę się Twoja audycją

Tak, wiem,
Nie dbałem o niego,
Dłubałem w nim wiele
A nawet z gniewem rzucałem o ziemię

To cud, że działa w ogóle
Od czasu do czasu.

Tak, wiem,
Nie zasłużyłem na nowy
Lecz ja nie mogę dziś normalnie żyć
Gdy Cię nie słyszę

Nie znoszę najmniejszej przerwy w emisji
I ginę
Gdy Ty nie zapewniasz mnie
Nieustannie
Że jestem wciąż Twoim synem
I że kochasz mnie tak
Jak w pierwszym dniu poczęcia
Gdy dałeś mi pierwszy odbiornik

Dlatego stwórz we mnie, Ojcze,
Serce czyste.

Kohelet dobrze wie, że ofiara jest tylko środkiem, poprzez który wierny Izraelita może usłyszeć w sobie pouczający go Głos. Podobnie ma się rzecz z przestrzeganiem Prawa: wypełnianie przykazań nie chroni od wszechobecnego w świecie zła. Niemniej sprawiedliwy, który ich przestrzega, ma znacznie większe szanse niż niesprawiedliwy, by doświadczyć salomonowego błogosławieństwa.

Toteż jednym z największych błędów jakie pobożny człowiek może w życiu popełnić, to uwierzyć, że skoro już wszystkich przepisów Prawa przestrzega, to nie dotknie go nigdy zło. A i owszem: roztropnie jest obawiać się aroganckiej, niekompetentnej władzy i nie liczyć zbytnio na to, ze nowy władca zlikwiduje ucisk i zaprowadzi wreszcie na ziemi sprawiedliwość. Wiara w polityczne rewolucje jest kolejną ludzką iluzją.

Lecz iluzją jest także fakt, że skoro popełnione zło nie jest natychmiast karane to przestępcom powodzi się lepiej niż sprawiedliwym; czas i sąd są bowiem nieuchronne. I w ogóle czarno-biały podział ludzkości na sprawiedliwych i przestępców też jest złudzeniem, gdyż nie ma takiego, kto nigdy by nie zgrzeszył. Kohelet jest w tym sformułowaniu niezwykle zgodny ze św Pawłem (por. Rz 3.23) i tak jak on wierzy, że śmierć jest nieuchronną konsekwencją grzesznego (tj. oderwanego od przewidzianego przez Stwórcę) stanu ludzkości (por. Rz 6.23).

Cóż zatem czynić? Czy na końcu Mędrzec po prostu się nie załamuje, nie staje się cyniczny i nie głosi zwalczanego przez tegoż Pawła powiedzenia Jedzmy i pijmy, bo jutro pomrzemy (por. 1Kor 15.32)? Wykluczyć tego nie można. Lecz jest o wiele bardziej prawdopodobne, ze Kohelet w tym miejscu sugeruje, iż błogosławieństwo, jakiego doświadcza słuchające serce – pomimo grozy przemijania – ważniejsze jest od zadręczania się, że oto sprawiedliwym wiernym Bogu dzieje się niekiedy wielka krzywda.

 

1  |  2  |  3  |  4  |  5  |  6  |  7  |  następna strona

 

 

 

© 1996–2005 www.mateusz.pl